Strony

piątek, 13 kwietnia 2018

Skala szarości czyli En la gama de los grises

Z Chile mam jak Vonnegut, który zapoznany kiedyś z człowiekiem stamtąd zdołał tylko zauważyć, że to taki długi kraj. O ile nie zapomnę, to przy takiej okazji będę mógł powiedzieć, że powierzchnię ma ponad dwa razy większą od Polski, a ludności - ponad dwa razy mniej. Wiem, bo sprawdziłem w sieci - w filmie akurat o tym nie mówią, bo to jest normalny film, nawet nie taki długi, jak byśmy oczekiwali. Bardzo ciężko jest zrozumieć głównego bohatera Bruna, który odszedł od żony i dziecka, choć tylko troszeczkę, bo nocuje u dziadka w warsztacie, ale często wpada do domu. Im dalej w las tym gorzej, a przyczyna jest prosta - Bruno sam nie wie, czego chce. Tytuł metaforycznie dobrze oddaje tę postać, która ma problemy z wyraźnym określeniem się. Może rzeczywiście chodzi o to, że miałby ochotę przerzucić się na chłopców? Akurat trafił mu się sympatyczny Fer, przewodnik po Santiago, więc jest okazja, żeby wypróbować seksualną alternatywę. Jak to często bywa - postać niepierwszoplanowa jest ciekawsza od głównego bohatera. Rzadko mi się to zdarza erekcja przy oglądaniu scen seksu, jak w tym przypadku. Co nie znaczy, że jest ona tutaj szczególnie odważna, no może troszeczkę ponad standard. Przy innej scenie z kolei miałem ubaw, bo to dość abstrakcyjna sytuacja, kiedy omawiasz swoje życie seksualne z dziadkiem, który mówi z podziwu godną wyrozumiałością „jeśli kochasz tego mężczyznę, to...”. Przy okazji tego przyzwoitego filmu proponuję następującą refleksję wszystkim dziewczętom zawiedzionym, że ich chłopcy okazali się gejami. Cieszcie się i bądźcie wyrozumiałe! Dużo to lepiej, niż gdyby wyszło na jaw po ślubie i dzieciach, jak to się przytrafiło żonie Bruna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz