Strony

poniedziałek, 4 grudnia 2017

Jestem szczęściem tego świata czyli Yo soy la felicidad de este mundo

Film z outfilmu, więc wiadomo. Zacząłbym od tego, że wszystkich komentatorów, którzy zadeklarowali zachwyt tym filmem, tak prawdziwie ubogacającym, odciąłbym na rok od zwykłej filmowej sztampy i serwowałbym im Bacona, Jarmana, Grenawaya i podobnych. Jeśli ktoś lubi wiedzieć, co się dzieje i dlaczego się dzieje, po obejrzeniu tego dzieła będzie miał zrytą psychę. Trochę tu naciągam, bo film ma jakąś wątłą fabułkę, która obejmuje znanego reżysera Emiliana i jego gorące, choć mocno niestałe uczucia wobec dużo młodszych chłopców. Jeden z nich to tancerz Octavio, który w rozpaczy po porzuceniu wplątuje się w niezbyt homoseksualne układy, a z kolei znajomość z Jazenem zaczęła się od seksu za pieniądze. W jednej ze scen Emiliano i Jazen słyszą pieśń z telewizora o miłosnych porywach serca i zaczynają śpiewać razem z nim. A że nie śpiewają zbyt czysto, mamy wymarzony przez Brechta efekt obcości, choć nigdy nie pojąłem, na co to komu potrzebne. Największy odlot to półgodzinna erotyczna wstawka w środku filmu, w której bliżej nieznane postaci, dwóch facetów i kobieta, oddają się cielesnym igraszkom z towarzyszeniem bełkotliwego akompaniamentu werbalnego. Oczywiście nie wykluczam przy tej okazji jakichś wzwodów duchowych u widzów, ale ja nie doznałem. Chwilowo pozostaję duchowo zwiędły.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz