Strony

poniedziałek, 29 maja 2017

West Hollywood Motel

I znowu mogę zjechać kolejny produkt Riddlehoovera, ale tym razem z mniejszym przekonaniem, bo lepiej mu wyszło. Gość ma słabość do filmowego stylu Woody Allena, co szczególnie przejawia się w lekko jazzowej muzyczce i narracji z offu, która nas wprowadza w życie bohaterów. U Allena bywa to dość łopatologiczne, a w Motelu mamy narratora lekko pogubionego, który w pewnym momencie mówi „Co ja tu będę ględził, obejrzyjcie sami”. Motel przypomina Lokomotywę Tuwima, bo tych pokojów jest ze czterdzieści, sam nie wiem, co się w nich jeszcze mieści. Oglądamy z nich zaledwie cztery. W jednym para gejów, z której połowa chciałaby spędzić czas w miłej, romantycznej atmosferze, podczas gdy druga - na hulankach i swawolach. W drugim dwie kochające się panie, z których tylko jedna jest zamężna. W trzecim małżeństwo przeżywające trudne chwile z powodu nietypowej fiksacji organów płciowych. W ostatnim para chłopców przypadkiem zameldowanych w jednym pokoju miło spędza sobie czas. Wątki są całkiem od siebie oddzielone, zupełnie jak to bywa u Allena. Twórcy oszczędnie szafują realizmem, bo jedna z postaci filmowego romansidła wychodzi z ekranu, z kolei gdzie indziej mamy coś w rodzaju filmowego eufemizmu, kiedy rozebrani chłopcy grają w koci-łapci dla zarobku przed kamerą. Orgazm był już po cięciu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz