Strony

poniedziałek, 22 maja 2017

Obcy: Przymierze czyli Alien: Covenant

Jak mi przypomniał Kwiatek, krwiożerczy obcy zostali stworzeni przez Inżynierów, żeby zrobili porządek z inną, niezbyt udaną ich kreacją, czyli ludźmi. Za sprawą bestii doszłoby do ostatecznego rozwiązania, zanim ludzie zdążyliby skolonizować inne światy. Plan nie wypalił, bo właśnie widzimy statek Przymierze z tysiącami zamrożonych kolonizatorów, który za siedem lat ma dotrzeć do celu. Trochę to przypomina super istotę z Lema, która biadała, że przypaliła jej się słonecznica, znowu będzie węgiel, z niego białko, a z niego pomiot lepniaczy. Na Przymierzu dochodzi do wygodnego zbiegu okoliczności, po sztormie neutrinowym lub neutronowym trzeba było wybudzić załogę, a wtedy odebrali dziwny sygnał z pobliskiego układu gwiezdnego. Ponieważ planeta rokowała dobrze, postanowili na niej wylądować. Dość długo trzeba czekać, aż coś się zacznie dziać, a najgorsze, że wiemy co. Zarazić się obcym jest niezwykle łatwo, oczywiście dochodzi do tego i do malowniczych „porodów”, do walk z obcym na statku, do zdrady androida, a główny opór bestii stawi kolejna niewiasta, która może okaże się prababką dzielnej Sigourney, bo to wszak prequel. W tym odcinku dowiemy się, jak ulepszono obcych, co niby ma być postępem w oczach twórcy, ale dziwnym, skoro dość mocno skomplikował się sposób rozmnażania. W Prometeuszu było głupio, ale chociaż nieprzewidywalnie. Tym razem może jest mniej głupio, ale brak jakichkolwiek niespodzianek. Podejrzewam, że reżyser Scott ma umowę z producentami. Kręć sobie te swoje filmy, ale raz na trzy lata ma być nowy Obcy. No i odrobił pańszczyznę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz