Strony

poniedziałek, 8 maja 2017

Life czyli Life

Z próbek marsjańskiego gruntu wyhodowali pocieszną istotkę, która szybciutko zaczęła siać grozę na stacji kosmicznej, kiedy za jej przyczyną trup zaczął polatywać (bo trup nie ma zwyczaju się ścielić bez grawitacji). Ale to już było, tak? W ogólnym zarysie tak, ale w szczegółach - nie bardzo. Obca forma życia ochrzczona Calvinem już jako mały placuszek w hermetycznym terrarium umiała połamać opiekunowi paluszki. Nie dochodzi do żadnego z nią porozumienia, ale widać, że lepiej od ludzi zna się na zakamarkach stacji i nie groźna jej kosmiczna próżnia. Film wygląda niby na fantastykę bliskiego zasięgu, ale wszystko, co wiemy o ewolucji, przeczy możliwości istnienia Calvina w takiej postaci. Czy kiedyś jakiś obcy wyhoduje ludzkiego bobasa, który rzuci mu się do gardła, wgryzie się mu w bebechy, po czym wyjdzie z nich po chwili dwa razy większy? Może, może. Pamiętamy, że Krystyna Janda polecała ten film jako nakłaniający do refleksji. Moja refleksja: należy na ten film posłać zwolenników opcji pro-life i zapytać po seansie, czy nie zmienili zdania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz