geje w Sankt Petersburgu | geje w Pardubicach |
Strony
▼
wtorek, 24 lutego 2015
World Press Photo 2014
Czy najważniejsze zdjęcie roku 2014 według WPP nie jest przynajmniej lekko dziwne? Jon i Alex, para gejów z Sankt Petersburga, w sytuacji intymnej z komentarzem o dyskryminacji osób LGTB w Rosji. To zdjęcie do mnie przemawia, ale głupio jakoś. Na czym polega cierpienie tych facetów? Że muszą się ukrywać? Bo heterycy w Rosji mogą spółkować publicznie? Tak jak geje w Danii, skąd pochodzi autor zdjęcia? Trzeba chyba większej niż moja delikatności uczuć, aby przejąć się tym zdjęciem, zwłaszcza że to obecnie nie jest najbardziej palący problem, jaki świat ma z Rosją. Oczyma duszy widzę Jona i Alexa biorących udział w manifestacji przeciwko rządom faszystów na Ukrainie...
Miś
Pewien facet kiedyś wyznał, że raz na miesiąc ogląda film Sexy Beast. Mnie wystarczyło raz w życiu. Do filmu Miś mam sentyment jeszcze z PRL, więc oglądam raz na kilka lat. Wrażenie tym razem miałem takie, że dziwny to film. Pamiętam, że o Philipie K. Dicku mówiono, że okropne są postaci jego książek, a warsztat pisarski marny, ale nikt nie miał takich jak on pomysłów. To mniej więcej jest też przypadkiem Barei. W Misiu nie ma postaci, z którą można by sympatyzować. Po filmie sądząc Polskę ówczesną zamieszkiwali mniej lub bardziej drobni kombinatorzy i kombinatorki, którzy popijali nieustannie wódkę po melinach i pilnowali swojego interesu nie stroniąc od seksu (też mocno interesownego). Raj dla Franka Gallaghera. Gdyby to policzyć, to w fabułę wpleciono z parę setek dowcipów - nie wszystkie trafione, ale razem składają się na fascynujący obraz kraju socjalistycznego z jego księżycową ekonomią. Bardzo udana jest filmowa narracja, w szczególności pomysł, aby wydarzenia komentowały babcie klozetowe, które obgadują prezesa Ochódzkiego jedząc kanapki przy urynałach i cieknącym zlewozmywaku. Słynna scena z baru mlecznego tym razem zadziałała dołująco. Nie było takich barów, droga dziatwo, ale z perspektywy czasu te bary zdają się bliższe realiom z czasów Misia, niż nam się to wtedy wydawało. W pewnym momencie prezes Ochódzki tłumaczy filmowcowi Hochwanderowi, żeby dał sobie spokój z tymi dziadowskimi oszczędnościami przy planowaniu przelotu misia. Nie wiem, jak komu, ale mnie te wyjaśnienia bardzo pasują jako opis źródeł kryzysu, jaki niedawno mieliśmy z kredytami hipotecznymi. Jakże proroczy był finalny upadek misia. Zaznaczmy przy tym stanowczo: jest to proroctwo wielokrotnego użytku.
czwartek, 19 lutego 2015
Jupiter: Intronizacja czyli Jupiter Ascending
Skoro film jest o intronizacji dziewczęcia o imieniu Jupiter, to nie dziwmy się tytułowi polskiemu. Dziwmy się, że nie oglądaliśmy nigdy serialu Bona: Królowa lub filmu Królów: Matka. Za to filmy o Karolu trzymały obowiązujący fason. Tytułowa Jupiter to najpoczciwszy Kopciuszek, który porzuca szczotkowanie muszli klozetowych, ale nie udaje się na bal u księcia, lecz wyrusza w kosmos. Decyduje o tym jej uroda oczywiście, a dokładniej - uroda jej genomu, identycznego z genomem niezwykle ważnej, martwej niewiasty. W tej kosmicznej skali Ziemia okazuje się czymś w rodzaju jednej z farm hodowlanych, którą utrzymuje się na niskim poziomie rozwoju technologicznego. Po biurokratycznej mitrędze nasza bohaterka zyskuje tytuł królowej korporacji, co poświadcza wszczepiony jej w nadgarstku znak. Naiwna jest potem rozgrywana z osobna przez braci, którzy chcieliby położyć rękę na jej bogactwach, ale ci nie mogą jej tak po prostu zabić, bo chroni ją znak. Zupełnie jak Dorotkę przed Zielona Wiedźmą. Czyim zwycięstwem zakończy się to starcie? Miłości, rzecz jasna. Widzimy Jupiter w objęciach uskrzydlonego ukochanego, a potem wspólnie sobie polatają nad miastem. Kałużyński z Janicką kompetentnie by nam wyjaśnili, co ma oznaczać ten lot. Ukochanym Jupiter jest niejaki Wise, produkt zaawansowanej inżynierii genetycznej, w tej roli Channing Tatum. Ciała nie trzeba było mu specjalnie picować, bo zgrabne, tylko oczka eyelinerem pociągnęli, co dało świetny efekt. Widzę oskara za mejkap.
Koneczny miał rację?
Każdy, kto kiedyś przeczytał Cywilizację bizantyjską Konecznego, a więc i ja w tym gronie, ma nieco inne spojrzenie na uściski Putina z Orbánem. Koncepcja Konecznego jest dość radykalna, więc nie mogę z pełnym entuzjazmem powtarzać za nim, że w historii ludzkości wyróżniamy odrębne cywilizacje, które się ze sobą słabo kontaktują. Nie chodzi jedynie o przeszkody geograficzne, które dajmy na to utrudniały wpływ cywilizacji łacińskiej na chińską. Brak możliwości głębszego kontaktu ma charakter immanentny. We wspomnianej Cywilizacji bizantyjskiej tytułowa negatywna „bohaterka” ukazana jest w swojej demonicznej postaci, która obejmuje między innymi protestantyzm niemiecki - w tej formie (między innymi) przetrwała upadek cesarstwa, aż doszła do nazizmu. Ciekawostką jest to, że do tak zwanej cywilizacji turańskiej zaliczył Koneczny Węgry i Rosję. Tak właśnie, Rosja nie mieści się w cywilizacji bizantyjskiej, co wciskał nam kiedyś niedouk Ziemkiewicz, kiedy chciał się pochwalić, co właśnie czytał. Trzeba więc uczciwie Konecznemu przyznać, że trafnie sobie to wymyślił, z tego co widzimy obecnie. Na długotrwały sojusz węgiersko-rosyjski dużych pieniędzy bym nie stawiał, ale jakąś niewielką kwotę bym wysupłał.
środa, 18 lutego 2015
Węgierskie słówko na dziś
Geci. Tak określił Orbána, węgierskiego premiera, jego niegdysiejszy bliski towarzysz partyjny, Lajos Simicska, który jest kimś w rodzaju węgierskiego Murdocha. „Geci” znaczy podobno tyle co sperma, ale z mocnym zabarwieniem wulgarnym. Profesor Góralczyk w Tok FM tłumaczy nam, że określenie to należy kojarzyć z oślinionym członkiem [X]. Nie mam złudzeń, że Simicska jak ten Rejtan ideowo broni demokracji, bo tu raczej chodzi o naruszenie interesów. Swoją drogą coraz trudniej chyba naszym prawicowym publicystom okazywać zachwyt dla Orbána, który właśnie całował się z Putinem w Budapeszcie. Przy tej okazji przytoczę cytat z GW (11 grudniu 2014).
Ostatnio [telewizja RTL Klub] wzięła pod lupę majątek Jánosa Lázára, szefa gabinetu i prawej ręki Viktora Orbána. Dziennikarze odkryli, że Lázár ukrył część majątku, a dom o powierzchni 115 m kw. przepisał na dziesięcioletniego syna (jest on też formalnie właścicielem jednej z winnic). Z oświadczeń składanych przez Lázára wynika, że jego syn już jako osesek miał głowę do interesów, bo w 2006 r. mając zaledwie półtora roku nabył domek letniskowy w Révfülöp nad Balatonem, a jeszcze na koncie zostało mu 21 tysięcy dolarów.Jak przypominają nam ludzie obdarzeni pamięcią, Orbán zasłynął w 1989 przemówieniem na pogrzebie Imre Nagya, w którym - jeśli dobrze rozumiem - zażyczył sobie, aby wojska sowieckie wypierdalały z Węgier. Wojsk sowieckich nie ma już od dawna, rozpłynęły się niczym naziści po przegranej wojnie, nie ma ich też Putin, więc można się z nim ściskać bez żadnego obciachu.