Strony

środa, 18 lutego 2015

Węgierskie słówko na dziś

Geci. Tak określił Orbána, węgierskiego premiera, jego niegdysiejszy bliski towarzysz partyjny, Lajos Simicska, który jest kimś w rodzaju węgierskiego Murdocha. „Geci” znaczy podobno tyle co sperma, ale z mocnym zabarwieniem wulgarnym. Profesor Góralczyk w Tok FM tłumaczy nam, że określenie to należy kojarzyć z oślinionym członkiem [X]. Nie mam złudzeń, że Simicska jak ten Rejtan ideowo broni demokracji, bo tu raczej chodzi o naruszenie interesów. Swoją drogą coraz trudniej chyba naszym prawicowym publicystom okazywać zachwyt dla Orbána, który właśnie całował się z Putinem w Budapeszcie. Przy tej okazji przytoczę cytat z GW (11 grudniu 2014).
Ostatnio [telewizja RTL Klub] wzięła pod lupę majątek Jánosa Lázára, szefa gabinetu i prawej ręki Viktora Orbána. Dziennikarze odkryli, że Lázár ukrył część majątku, a dom o powierzchni 115 m kw. przepisał na dziesięcioletniego syna (jest on też formalnie właścicielem jednej z winnic). Z oświadczeń składanych przez Lázára wynika, że jego syn już jako osesek miał głowę do interesów, bo w 2006 r. mając zaledwie półtora roku nabył domek letniskowy w Révfülöp nad Balatonem, a jeszcze na koncie zostało mu 21 tysięcy dolarów.
Jak przypominają nam ludzie obdarzeni pamięcią, Orbán zasłynął w 1989 przemówieniem na pogrzebie Imre Nagya, w którym - jeśli dobrze rozumiem - zażyczył sobie, aby wojska sowieckie wypierdalały z Węgier. Wojsk sowieckich nie ma już od dawna, rozpłynęły się niczym naziści po przegranej wojnie, nie ma ich też Putin, więc można się z nim ściskać bez żadnego obciachu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz