Podczas filmu zastanawiałem się, czy Margaret Thatcher jest starsza od królowej Elżbiety. Tak, jakieś pół roku, teraz ma 86 lat. Sądząc po filmie, królowa trzyma się lepiej, bo była premier ma urojenia związane ze zmarłym mężem, z którym ciągle rozmawia, ale przed światem świetnie to ukrywa. To zapewne zmyślenie, a starcza demencja czy cokolwiek, co dopadło biedną Thatcher, raczej w życiu tak cukierkowo nie wygląda. Trudno uwierzyć, że popracowała nad sobą i jej przeszło. Przez większą część filmu widzimy staruszkę, której w jakichś przebłyskach wracają wspomnienia z przeszłości, dla wygody widza ułożone chronologicznie. Te przebłyski mają jakiś komiksowy charakter, bez wchodzenia w istotę rzeczy, więc jeśli ktoś zechce coś zrozumieć z fenomenu premier Thatcher powinien sięgnąć do innych źródeł. Dla przykładu, czemu przejęcie władzy w partii przez Thatcher nie było zdradą, a późniejsza zmiana szefostwa już tak? W jednym z obrazków widzimy Thatcher w późnej fazie rządów, kiedy arogancko obchodzi się ze współpracownikami. To był powód do "zdrady"... Podobno krytycy stawiają zarzut filmowi, że jest przedwczesną laurką. To trochę prawda, ale gdyby o to tylko chodziło, to inaczej by ten film zrobili. Bo wyszedł im nietypowy wyciskacz łez o starszej, zniedołężniałej pani, która dwadzieścia lat temu była jedną z najważniejszych osób na świecie. A Meryl Streep mogła sobie zagrać konserwatywną zdzirę w ramach wzmacniania prawej nóżki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz