Strony

wtorek, 13 września 2022

Fantazmat Wielkiej Lechii. Jak pseudonauka zawładnęła umysłami Polaków (Artur Wójcik)

Gdyby to zależało ode mnie, wprowadziłbym do szkół, pod jakąkolwiek etykietką, naukę krytycznego myślenia. W liceum można by omawiać serial o starożytnych kosmitach, na przykładzie którego młodzież uczyłaby się o manipulacjach i ściemach, jakie są możliwe pod hasłem „nie można wykluczyć, że”. Trudność z pseudonauką polega na tym, że poważnym uczonym nikt nie płaci za demaskowanie bzdur, a poza tym lekko rzucony naukowy bełkot wymaga często wielu stron odpowiedzi, i to zapisanych naukowym żargonem. Kto to będzie czytał? Jak słyszę panny psycholożki mówiące o energiach, to mam ochotę zapytać je o wzory na energię kinetyczną i potencjalną. Historia jako nauka ma swoje specyficzne narzędzia, o których nawet coś pisali w moim licealnym podręczniku, ale wtedy zupełnie mi to zwisało. Chodzi rzecz jasna o źródła, z których czerpiemy wiedzę o przeszłości. Dlaczego uważamy, że Aleksander Wielki nie był postacią mityczną jak, powiedzmy, Herakles, skoro opisywany jest dopiero w tekstach paręset lat późniejszych? Czemu nie wierzymy w bajędy Kadłubka o walkach Polaków z tymże Aleksandrem, za to chętniej wierzymy w relacje o zdarzeniach bliższych mu czasowo? Dlaczego jesteśmy sceptyczni czytając o cudach w antycznych kronikach i raczej nie wierzymy, że cesarz Wespazjan dzięki pomocy boga Serapisa przywrócił wzrok ślepcowi, a innemu człowiekowi uleczył bezwładną rękę? Jeśli poluzujemy krytyczny gorsecik, to z ciemnych szparek natychmiast wyskakują teorie w stylu Wielkiej Lechii, słowiańskiego imperium trzęsącego światem tysiące lat przed Mieszkiem I. Wiecie, że Otto III w czasie zjazdu gnieźnieńskiego złożył hołd Bolesławowi? I że znamy imiona wielu władców przed Mieszkiem? Wiemy to między innymi z kroniki Prokosza z X wieku, pisanej wprawdzie polszczyzną XVIII-wieczną i pełnej anachronizmów, ale nic to. Charakterystyczne, że turbolechici bronią swych tez z podejrzaną zawziętością, jakby od ich prawdziwości zależało czyjeś życie, a nie li tylko ukojenie dziwnych kompleksów. Po kolejnej publikacji turbolechita Białczyński wszedł w polemikę z Jakubem Linettym, historykiem dobrze wykształconym (czytaj uniwersytecko wypaczonym). Polemika wywołała reakcję, potem kolejną polemikę, a finałowy tekst Linettego miał tytuł Lechicka lekcja dialogu – czyli dlaczego Czesław Białczyński chce dać mi w gębę. Wracając do nauki krytycznego myślenia, raczej nie grozi nam ona w polskiej szkole. Biskupi na to nigdy nie pozwolą.

[54]
Historia jest nauką polityczną służącą zwycięzcom. Zwycięzcy piszą historię, a ponieważ w Polsce zwyciężył katolicyzm, obowiązuje tu turbokatolicka doktryna naukowo-propagandowa.
Cytat z: P. Szydłowski, Wandalowie czyli Polacy. Ostatnia zagadka naszej historii, pozycji lansującej „turbolechityzm”.

[332]
Bez rządzenia Polską – Sercem Świata – nie da się rządzić światem (proszę te słowa potraktować jak najbardziej poważnie i dosłownie)
Cytat z turbolechity Czesława Białczyńskiego, swego czasu nawet znanego pisarza SF.

[337]
Koncepcja [imperium lechickiego] mieści w sobie zarówno wywodzenie Słowian (Polaków) z cywilizacji Gobi, na której stworzenie mieli wpływ kosmici, jak też inne zaskakujące teorie, takie jak ta mówiąca o tym, że Słowianie wynaleźli transport kołowy, Biblia jest historią Słowian, Adam i Ewa mówili w raju po polsku, Niemcy to młodszy brat Lechitów, w zasadzie też Słowianie itp.
Autorzy tych idiotyzmów: J. Bieszk, P. Szydłowski.

[626]
(…) polemiści [przeciwni koncepcji Wielkiej Lechii] nazywani są m.in. idiotami z UJ, gówniarzerią z Hitlerjugend, nazistowskim przedszkolem, trollami akademickimi, antypolakami, międzynarodową banksterską, duplizami watykańskimi, zakutymi łbami polskiej nauki, smarkaterią, sektą rzymską, jezuicką wszą, łacińską patologią, allogermanofilami, reżimowymi kolaborantami, mendami opłacanymi przez niemieckie pieniądze, złamaną pieczęcią Goebbelsa, słupami Ruchu Autonomii Śląska, Niemcami Opolskimi itp. To jedyne cenzuralne określenia, które można zacytować.

[848, o źródłach turbolechitów]
Kronika Godzisława to w istocie Kronika Wielkopolska, którą nie wiedzieć czemu turbolechici wymieniają osobno.

[1111, o rzekomej słowiańskiej haplogrupie R1a1]
Oznaczałoby to, że geny (DNA) tworzą etnos, czyli kod kulturowy. Problem polega na tym, że haplogrupy nie mają związku ani z językiem, ani z kulturą materialną, bo zmieniają się niezależnie od siebie.

[1423]
Znalazłszy więc szczękę oślą jeszcze świeżą, wyciągnął po nią rękę, chwycił i zabił nią tysiąc mężów. Rzekł wówczas Samson: «Szczęką oślą ich rozgromiłem. Szczęką oślą zabiłem ich tysiąc». Gdy przestał mówić, odrzucił szczękę i nazwał to miejsce Ramat-Lechi.
Cytat z Biblii, Sdz 15, 9-17, w którym pojawia się „Lechi”, według turbolechitów świadectwo za istnieniem Wielkiej Lechii. Tymczasem „lechi” po hebrajsku znaczy „szczęka”, czyli ups.

[1633]
Tak naprawdę nie mamy pewności, jak nazywał się nasz pierwszy historyczny władca. Najstarsza wzmianka o imieniu Mieszka pada u wspomnianego Widukinda z Nowej Korbei w wersji Misaca. Z kolei relacja Ibrahima Ibn Jakuba podaje nam lekcję Msk. Inne źródła z tego okresu zapisują wersję Misico (Żywot św. Udalryka z Augsburga) i Miseco (Kronika Thietmara). Językoznawcy wskazują, że Mieszko mógł nosić imię w kształcie Miesław, Miecisław lub Mieżka. Łacińska forma Mesco (czyli Mieszko) miała upowszechnić się dopiero w późniejszym czasie (m.in. w kronikach Galla Anonima i mistrza Wincentego), kiedy nikt już nie pamiętał pierwotnej fonetyki i znaczenia imienia władcy. Jan Długosz w swoich Rocznikach doszedł do błędnego wniosku, że imię Mieszko to skrót od Myeczslaus, które nowożytni dziejopisarze przetłumaczyli jako Mieczysław (również w odniesieniu do późniejszych władców o tym imieniu, czyli Mieszka II Lamberta i Mieszka III Starego).

[1956, o krytyce źródeł]
Przystąpiono do prób zapobiegania skutkom fałszerstw poprzez dowodzenie autentyczności dokumentów. Ważnym krokiem na tym polu była krytyka Donacji Konstantyna (Donatio Constantini), której dokonali XV-wieczni humaniści: Mikołaj z Kuzy (1401-1464) i Lorenzo Valla (ok. 1405-1457). Dokument miał powstać w czasie panowania cesarza Konstantyna I Wielkiego (ok. 272-337) i nadawał papiestwu władzę zwierzchnią oraz liczne przywileje nad zachodnimi terenami cesarstwa rzymskiego. Wspomniani uczeni podali w wątpliwość autentyczność Donacji, zauważając słusznie, że źródła starożytne milczą o tak doniosłym i ważnym akcie (tzw. argument ex silentio). Zwrócili również uwagę na szereg innych drobniejszych błędów rzeczowych i historycznych, jak niezgodność w terminologii czy zapowiedź wybudowania Konstantynopola, który został jednocześnie wymieniony w dokumencie jako istniejące miasto. Dopiero stulecie później upowszechni się opinia o sfałszowaniu dokumentu, a współczesne badania wykazały, że akt powstał najprawdopodobniej w IX wieku w opactwie Saint Denis w państwie Franków.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz