Strony

poniedziałek, 2 maja 2022

Pan Twardowski (balet w Operze Krakowskiej)

Czy ja jestem dobrym materiałem na widza baletów? Chyba nie, jeśli zrozumienie fabuły zależy od szczegółu, który mogłem przegapić. Ktoś zapyta, zaraz, zaraz, jaka fabuła, przecież każde dziecko w Polszcze zna legendę o Twardowskim, nawet jeśli nie czytało Kraszewskiego, u którego magik wywołał ducha Radziwiłłówny. Idąc na spektakl proszę zapomnieć o legendzie i oglądać rzecz, jakbyście o Twardowskim nigdy nie słyszeli. Ta wersja ma więcej wspólnego z legendą o złotej kaczce, ale to wnoszę z relacji osób towarzyszących, bo ja nie dość bystry jestem. Być może patrzyłem na relevé baletnicy po lewej, a powinienem przyglądać się temps sauté tancerza w centrum. I wtedy wszystko bym pojął. Do ingerencji w fabułę pretensji nie mam, w końcu retelling Jeziora łabędziego według Bourne'a uznałem za wciągający. Tamta historia wydała mi się klarowna - w przeciwieństwie do krakowskiej. Realizatorom prawie na pewno nie chodziło o to, żebym zapamiętał spektakl jako rozbudowany bromance Diabła z Twardowskim (były wprawdzie panny, ale szybko schodziły na plan dalszy). Biorąc pod uwagę to, że Pan Twardowski to po angielsku Mr. Hard On od razu na myśl nasuwają się inne niż taniec czynności, którym obie postaci mogły oddawać się za kulisami. Poziomu baletowego profesjonalizmu naprawdę nie powinienem oceniać, więc się wypowiem. Tańczące postaci sprawiały dobre wrażenie, choć czasem szwankowała synchronizacja w układach wielu osób (a na moje wyczucie miała tam być). Co ciekawe, główne role męskie wykonywali tancerze z krajów za naszą wschodnią granicą. Bo polskie chłopaki się krępują, czy co? Na koniec muzyka: jak na okres powstania (początek lat dwudziestych XX wieku) mało awangardowa, bliższa oprawy muzycznej Bolka i Lolka niż, powiedzmy, Króla Rogera.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz