Strony
▼
piątek, 20 maja 2022
Hrabina Marica w Operze Krakowskiej
Czy dzisiaj jeszcze tworzy się operetki? Hrabina Marica to chyba łabędzi śpiew tego gatunku, wypartego przez musical. Podobno do operetek zalicza się Kandyd Bernsteina, który wydaje mi się formą pośrednią między operetką a musicalem. Zostawmy te rozważania dla maniaków, bo nikt inny chyba by nie twierdził, że coś jest dobre jako musical, ale nieudane jako operetka. Marica jest muzycznie świetna, a fabularnie przeciętna, bo mamy tu historię z życia wyższych sfer monarchii austro-węgierskiej w stylu, jaki znamy z głupawych, polskich filmów z dwudziestolecia. Używając konceptu pożyczonego od Majmurka, Marica jest przyjemnością fantomową czerpaną z amputowanego organu, jakim było austro-węgierskie cesarstwo-królestwo. A najbardziej cesarsko-królewski jest ów Koloman Żupan z Varaždin, zabawny kabotyn ciągle odstawiający figury z czardasza. Wzruszył mnie ten Varaždin, bo zdarzyło mi się nocować w tym miłym miasteczku, którego nazwa się nie deklinuje, przynajmniej w tłumaczeniu polskim. Nie zgadłbym, że nocowałem w Varaždin. Za to powiedziałbym, że ekipie z Opery Krakowskiej udało się na maksa wycisnąć potencjał komediowy z libretta. To nie ich wina, że wycisnęli tyle, ile wycisnęli. Zobaczyli to i stwierdzili, że trzeba się ratować kankanem z Offenbacha. Jest w tym dziele parę niesamowitych arii i to dzięki nim zapewne warto wystawiać tę rzecz, nieco nadgryzioną przez mole. Kiedyś miałem okazję docenić napisy rzucane w trakcie oper polskich (Król Roger, Manru), dzięki czemu udało mi się zrozumieć dużo więcej (w przypadku Rogera - warto!). Tu napisów nie było, więc arie śpiewane przez panią diwę Iwonę Sochę w roli Miny co do treści pozostaną dla mnie tajemnicze. Być może śpiewała, że Tatry on miłuje lub przepis na kebab po czerkiesku - nie byłbym w stanie rozstrzygnąć. Postanowiłem się tym nie przejmować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz