Strony
▼
sobota, 21 maja 2022
France
Nie, ten tytuł nie oznacza „niemiłe panie”, gdyż jest to imię głównej bohaterki, będące homonimem nazwy jej kraju rodzinnego. Jako widzowie już na starcie jesteśmy wplątani w sieć znaczeń i interpretacji, bo opowieść o France z Francji nie może być po prostu zwykłą historyjką o pani, której przytrafiło się to i owo. Swoją drogą, cóż stało się z francuską Marianną, dotychczasową figurą symboliczną? Kontynuuje karierę poza strukturami? Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie... Może zatrudnimy niebogę w charakterze odpowiednika polskiej Marianny? Nazwiemy ją Grażyną, żoną Janusza? Lub Janulką, córką Fizdejki? Nie, nie, dla mnie to jest zdecydowanie Krystyna, wracająca do pracy po dłuższym pobycie, na którym przebywała osobiście, jako Kalembas sporządzająca pismo (ułożone w dobrej wierze, wystukane w komputerze), a potem towarzysząca wujowi, aby nie był Sam. Taka polska Krystyna odzwierciedla, wciela i egzemplifikuje. Jałowy paroksyzm odtoczył się koślawo, więc wracam do filmu. France de Meurs - oemdżi! Nazwisko też jest oczywiście znaczące, czy grozi nam śmierć z przeinterpretowania? Jak czytelniczkom Lemowskiego Gigamesha, wciągniętym w dzieło o nieskończonym potencjale, w którym nawet układ przecinków koduje w sobie strukturę znanej barokowej kopuły. Jeszcze raz. France de Meurs jest znaną i uznaną francuska dziennikarką telewizyjną, która w jednej z pierwszych scen robi wrażenie osoby mocno infantylnej. Niemniej wszyscy traktują ją bardzo serio, kiedy prowadzi w studiu rozmowy z politykami typu "kawa na ławę”, czyli samograje, bo spotkania polityków różnych opcji prowadzą do ożywionych dyskusji, tych uwielbianych przez publikę starć „przekazów dnia”. Niespodzianką jest to, że France jest jednocześnie reportażystką, gdzieś w Maghrebie rozmawia z oddziałami zbuntowanych Tuaregów, a kiedy indziej - z żoną gwałciciela z francuskiej prowincji. Połączenie tak zwanego „ankora” z reportażystą wydaje mi się mocno odjechane, przynajmniej w realiach polskich nie znam nikogo takiego. Przy tej okazji poznajemy trochę warsztatu od kuchni, polegającego na kreowaniu przekazu, a nie ukazywaniu gołej rzeczywistości. Nasza France ma życie rodzinne, męża i syna, więc wszystkie życiowe trybiki chodzą ładnie, zazębiając się przyjemnie (no, prawie). Tak będzie do czasu wypadku samochodowego, który spowodowała, w sumie niegroźnego w skutkach, ale od tej pory mechanizm się zaciął, a trybiki wyszczerbily. W dalszym ciągu fabuły będzie jeszcze więcej dramy, o czym już nie będę pisał. Od samego początku film sprawia dziwne wrażenie. Narrację co chwilę przerywa zbliżenie na twarz bohaterki z towarzyszeniem dramatycznej muzyki, sygnał dla widza: „ona przeżywa”. Niekiedy to rozumiemy, a niekiedy - mniej. Zabawne, że wśród wszystkich możliwych trudnych momentów życiowych eksponowane są raczej te błahe, a tymczasem prawdziwe tragedie przeżywa bohaterka poza kadrem. Czy to jest ta prawda, którą chcą nam uświadomić twórcy? Życie jako pasmo cierpień i nasza chaotyczna na nie reakcja? Czyż świat nie byłby uroczy, gdyby ludzie potrafili lepiej dobierać emocje do sytuacji? Na pytanie, czy film wpisuje się w moje pasmo cierpień i czy moja reakcja była dostatecznie chaotyczna, odmawiam odpowiedzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz