Strony
▼
czwartek, 17 lutego 2022
Siostry czyli Soeurs
W czasie filmu byłem w amerykańskim nastroju. Może o tym słyszeliście, jak Stanowcy idą w weekend do kina, to ma być fun, więc nawet jeśli trafi im się ciężka psychologiczna cegła, to i tak są śmiechy i okrzyki. Siostry chciały mnie zdołować, a ja się nie dałem. To źle o mnie świadczy, bo ich dramaty z dzieciństwa wcale tak pospolite nie były. Ojciec algierskiej rodziny we Francji postanowił zachować Algierię w domu, co dla trzech córek miało dość przykre skutki, bo nie mogły wieść życia typowych francuskich dziewczynek. To byłoby jeszcze do zniesienia, ale w dramatycznych okolicznościach doszło do rodzinnego rozłamu, po którym ojciec wrócił do kraju rodzinnego z najmłodszą córką i dwuletnim synkiem. Po latach trzy siostry zeszły się jako dojrzałe kobiety, gdy o ich bracie słuch zaginął. Historię tę poznajemy po części ze sztuki teatralnej, której autorką jest najstarsza siostra. Cwany zabieg twórców polegał na tym, ze rzekome sceny z dzieciństwa odgrywają aktorzy z desek scenicznych powstającego przedstawienia. Sprytnie zaoszczędzili na obsadzie, ale nie tylko. Metaforycznie mówiąc, przeszłość rodzinna będzie ci ciążyć w ten lub inny sposób. Zwłaszcza gdy jest to taka przeszłość. Okazji do nabijania się w stylu amerykańskim dali nam tu trochę. Siostry odwiedziły Algierię, gdzie radzą sobie jak ostatnie ciamajdy i nawet do niezbyt od stolicy odległego Tizi Uzu trzeba je wozić jak królewny. Przemilczę już opis finalnej sceny, ale pozwolę sobie zauważyć, że jeśli to wszystko, na co mogły się zdobyć, to składam wyrazy politowania. Najbardziej tej polityczce, która jest merem i od której naprawdę można by oczekiwać, że będzie robić więcej sensu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz