Strony

środa, 2 czerwca 2021

#MeToo po polsku

Kiedyś profesor Płatek bardzo się cieszyła z akcji #MeToo, bo „wreszcie zaczęto wierzyć kobietom”. Jest tylko ten problem, że nieraz okazywało się, iż oskarżenia były bezpodstawne, jak to zdarzyło się pewnemu panu w SZA, który akurat miał mocne papiery na to, że w czasie rzekomego gwałtu przebywał w zupełnie innym mieście. Panie wzruszone #MeToo nie biorą pod uwagę zjawiska „attention whore”, powszechnego w dzisiejszym świecie. Rozmyjmy do tego jeszcze pojęcie gwałtu tak, aby objęło stosunki odbywane bez entuzjazmu (ale jednak konsensualnie) lub z fałszywych pobudek, np. z osobą udającą majętną, a zaczniemy ocierać się o absurd. (Co rzekłby absurd na takie molestowanie!?) A jeśli gwałtem staje się opowiadanie świńskich kawałów przy przypadkowej osobie, która sobie tego nie życzy, to już nie ocieramy się o absurd, my ten absurd gwałcimy analnie, oralnie i waginalnie (w tej kolejności). Wersja polska ma posmak szczególny, bo do #MeToo podpięli się faceci. I mamy tę osobliwą historię Grzegorza Władyki, skazanego za gwałt na kochanku żony na podstawie bardzo szemranych zeznań. Ciekawe, czy profesor Płatek lubi to.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz