Strony

sobota, 2 maja 2020

Pocztówki z Iranu. Pod skrzydlatym słońcem (Tomasz Larczyński)

Mniej niż autora interesuje mnie rodzaj zabudowy, choć nie można mu zarzucić, że bardzo się na tym skupia. Najciekawsze oczywiście są informacje o życiu mieszkańców Iranu pod szariackim butem, z licznymi nawiązaniami do historii tego kraju. Iran nie zapomniał o tym, że kiedyś był Persją, a dominującą tu niegdyś religią był zoroastryzm, od którego zresztą wywodzi się najważniejsze irańskie święto. Słabo tolerowane niedobitki zoroastrian nie wydały jeszcze w Iranie ostatniego tchnienia, a pozostałości dawnego kultu w postaci posągów nie są taką rzadkością. Trzeba też pamiętać, że ludność tego kraju to mozaika różnych narodowości, nie wszystkie mówią językiem perskim, który ma zresztą wiele narzeczy w samym Iranie i w krajach ościennych (Afgańczycy posługują się swoją perszczyzną, na realia polskie przekładam to sobie tak, że Śląsk - gdyby miał odrębną państwowość - miałby swoją odmianę języka polskiego). Większa część kraju to słona i spalona słońcem pustynia, zdaje się, że dawne cywilizacje umiały tu lepiej gospodarować wodą niż Republika Islamska, która dokonała tego, czego jeszcze niedawno nikt sobie w Iranie nie wyobrażał - całkowitego wysuszenia głównej rzeki Zajande. Cóż, jeśli się postanawia uprawiać ryż w suchym kraju, taki musi być koniec. Inna ciekawostka to irańskie meczety, które nie tyle są budowlami, a placami obwarowanymi ścianami, i to niekoniecznie czterema. Autor przypomniał mi o prawie Lewisa-Mogridge'a, które sprawdza się nawet na irańskich czternastopasmowych autostradach. (Mają rozmach, s....)

[54%, o podróży powrotnej, której etap polski wcale nie jest końcem przygód]
Można wracać wózkiem inwalidzkim z Kuala Lumpur z przesiadkami w Rio de Janeiro, Władywostoku i Kinszasie, a największe prawdopodobieństwo złapania jakiegoś zakrzywienia i tak czeka dopiero gdzieś w przykładowym Radomiu.

[65%, na równinie rzeki Zajande]
Nad polami co kawałek wznoszą się bogato zdobione, szerokie, gliniane wieże, gęste jak wiatraki na przedwojennych Żuławach, przypominające strażników doglądających miękkich łanów. Ich pochodzenie jest zresztą tyleż prozaiczne, co oryginalne – to ogromne, stare gołębniki służące do produkcji nawozu. W Persji nie marnowano cennej ziemi oazy na pastwiska dla bydła, stąd też dla podtrzymania plonów posiłkowano się właśnie ptakami, które w wewnętrznych ścianach wież, na specjalnie przygotowanych półkach zakładały gniazda, a gotowy towar wystarczyło zebrać z podłogi.

[68%, o robotnikach recytujących z pamięci Hafiza]
Czy sytuacja, w której robotnicy fabryczni znają na pamięć Mickiewicza, nie była przypadkiem marzeniem utopijnej lewicy? Iran to kraj, w którym tak właśnie bywa (to znaczy – nie z Mickiewiczem). Złe języki zaraz odpowiedzą, że przecież Islamska Republika ma tyle wspólnego z lewicowym projektem co Witold Waszczykowski ze sztuką dyplomacji, ale to raczej kwestia wielowiekowego zżycia perskiej poezji z ludem, a jeśli ajatollahowie coś tu od siebie dołożyli, to masową alfabetyzację, do czego przecież trudno się przyczepić.

[85%, zabawny opis pobytu w „turystycznym” Abarkuhu]
A kiedy jeszcze ta choinka pod płotem w końcu wykituje, w ogóle będzie dramat.
Najfajniejsze w tej w tej aspirującej do atrakcji turystycznej mieścinie były puste, ale drogie hotele, do których chcieli go zakwaterowąć. Z relacji autora wynika, że najczęściej sypiał w domach zwykłych ludzi, którzy chętnie zapraszali cudaka z innych stron świata, trochę z ciekawości, trochę z gościnności. Wspomniana „choinka” to cyprys-matuzalem, czterysta krzyżyków na karku.

[94%, o Hafizie, piewcy wina kpiącego z mułłów - to jakby Oscar Wilde był czczonym w Polsce autorem]
Nasz poeta tak naprawdę nazywał się Mohammad Szams ad-Din, hafiz to ktoś znający Koran na pamięć i umiejący go wyrecytować na siedem różnych sposobów intonacji. Mohammad zresztą znał ich ponoć aż 14. No cóż, jakoś zarabiać na życie w islamskim państwie trzeba.
Dlatego ponoć ze względu na ową „hafizowatość” nie został wygumkowany przez ajatollahów z kultury współczesnego Iranu.

[97%, skąd my to znamy?]
Tym razem podczas powrotu padło na komedię Jaszczurka (Marmoulak) Kemala Tabriziego [wyświetlaną w autokarze - G.]. Film leciał bez żadnych obcojęzycznych napisów, więc były pewne trudności ze zrozumieniem fabuły, ale ogólnie sprowadza się to do ucieczki drobnego złodziejaszka o tytułowej ksywie. Przebiera się on za mułłę i zaszywa się w przygranicznej wiosce, gdzie mimo że nie posiada teologicznego wykształcenia, wygaduje jakieś piramidalne bzdury, a ludzie i tak traktują go z nabożną czcią, bo przecież ma strój mułły (to znaczy ukradł go). Swoją drogą, mimo ideologicznie słusznego zakończenia, zaskakująco odważny film jak na oficjalną dystrybucję (produkt odwilży czasów Chatamiego, ale na DVD wciąż legalnie dostępny). Jak dla mnie to celna metafora właśnie dzisiejszego Iranu. Islamskiej Republiki, która, choć formalnie przepojona religią, to przecież znajduje się na takiej pozycji, że można w jej imię dokonać dowolnego wyboru.
(...)
W pewnym momencie miałem już tak dość IRIB [oficjalnego irańskiego kanału TV - G.] i wrestlingu, że odszukałem na satelicie (w tej górskiej wiosce!) TVP Info. Z ulgą włączyłem polską państwową telewizję, bo przecież przy wszystkich naszych narzekaniach na PiS-owski reżim obejrzenie czegoś, co zachowuje szeroko pojętą świeckość, jest prawdziwym oddechem wolności.

Tak założyłem, tymczasem pierwsze, na co się natknąłem, to transmisja obrad Konferencji Episkopatu Polski.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz