Strony

poniedziałek, 16 marca 2020

Twój Vincent czyli Loving Vincent

W ramach myślowego eksperymentu można by spróbować oddzielić formę filmu od fabuły. Czy gdyby był to zwykły film, to historia byłaby ciekawa? Jest nieco pretekstowa, młody Armand otrzymuje misję dostarczenia ostatniego listu van Gogha do brata po roku od śmierci malarza. Prosił o to ojciec, a syn podejmuje się tej misji ze zdumiewającą determinacją, wbrew komplikacjom życiowym, które za tym idą. Dlaczego? Nie wiadomo. Wkrótce Armand, zamiast oddać list, zaczyna prowadzić śledztwo w miasteczku, gdzie van Gogh spędził parę lat przed śmiercią. Nie jest moją namiętnością czytanie biografii znanych artystów, bo uważam, że dobra sztuka musi się obronić sama, choć oczywiście kontekst epoki pozwala ją lepiej docenić. Malarstwo van Gogha jest tak świetne, że obroni się bez biografii i bez kontekstu (przy minimalnym założeniu, że nie był plagiatorem - a nie był). Bo czy to ważne, u kogo kupował farby i na co chorował? Lub że zaczął malować dopiero blisko trzydziestki, co akurat jest bardzo zaskakujące, a w życiu sprzedał tylko jeden obraz. W moim amatorskim rozumieniu malarstwo musiało się zmienić radykalnie w wieku XIX, skoro upowszechniła się fotografia. Fabuła wywołała u mnie refleksję filozoficzną. Armand słyszy wiele różnych, niekompatybilnych relacji o ostatnich dniach van Gogha. Która jest prawdziwa? Może żadna, a elementy prawdy są w każdej z nich? Snując takie rozważania zaczynamy lubieżnie ocierać się o postmodernizm, nie ma prawdy, są tylko narracje. (Postmodernizm jest jedną z nich, che che.) W zakresie „faktów subiektywnych” lub przeżyć duchowych - nawet zgoda, ale tam, gdzie da się zważyć, zmierzyć, policzyć, miejsca na relatywizm nie widzę. Film ma też inny walor, jest prowadzony nieco jak opowieść w J'accuse, choć sprawa ma lżejszy kaliber. Cokolwiek sądzimy o fabule, film warto zobaczyć z powodu jego formy, która jest twórczym plagiatem van Gogha, czyli bardzo oryginalną animacją. (Oryginalny plagiat - niesprzeczny oksymoron.) Kto lubi van Gogha, powinien mieć fun, fun, fun jak Rebecca w piątek, a kto nie - niech sobie odpuści. Mankamentem filmu jest konieczny dubbing, momentami miałem odczucie, że emocje wizualne górowały nad fonicznymi. A przydałaby się równowaga emocjonalna. Teraz i na wieki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz