Strony

piątek, 17 stycznia 2020

Niedobrani czyli Long Shot

Nigdy nie należy zaczynać dowcipu od słów „a teraz opowiem najlepszy kawał, jaki znam”. Oraz: nigdy nie należy wierzyć w to, że po takich słowach usłyszycie najlepszy kawał w swoim życiu. Niedobrani to komedia, która zapewne nie jest świetna, ale ma u mnie plusa choćby za obsadę. A była zapowiadana jako „szampańska zabawa”. Żeby wejść w tę zabawę, trzeba uwierzyć w kogoś w rodzaju Leslie Knope, osoby publicznej o czystych intencjach w polityce. Taka jest Charlotte, sekretarz stanu Stanów, którą przypadek zetknął z Fredem, ideowym dziennikarzem politycznym, którego bejbisiterką za młodu była Charlotte (o ile jest sens mówić o bejbisiterce, kiedy szesnastolatka opiekuje się trzynastolatkiem). Tytuł polski, bardziej łopatologiczny od amerykańskiego, sugeruje, że Charlotte i Fred będą parą, a ich niedobranie polega na tym, że ona jest sztywna i wykalkulowana, a on - spontaniczny i źle ubrany, albo raczej - ubrany nie na tę okazję. W piosence on ją nieraz zabierał na łódki, a ona jego leczyła smutki, a w tym przypadku wzajemnie się przelatywali, ona jego samolotem rządowym, a on ją małym Fredem. Przy okazji Charlotte czerpie od niego nieco życiowego luzu, co pomoże jej w notowaniach. Będzie oczywiście wyświechtany numer z politykiem na haju, który musi załagodzić nagły kryzys międzyrządowy. Będzie również spodziewana przerwa na dramat, który polega na przerwie w miłości, ale to Holly-fucking-wood, zakończenie musi być radosne, nawet jeśli ucierpi publiczny wizerunek Freda, za którym będą wołać „pan sperman”. Gdyby byli konsekwentni, to wołaliby tak za niemal każdym facetem. Chyba że jestem słabo zorientowany i Fred jest jedynym onanistą na naszym globie. Skądinąd wiem, że nie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz