Strony

piątek, 17 stycznia 2020

Człowiek, który zabił Don Kichota czyli The Man Who Killed Don Quixote

Jest wiele powodów, aby kochać Gilliama, nie tylko za Brazil i Fisher Kinga. Niniejszym produktem Terry nie podbiłby mojego serca niestety. Specjalnością Terry'ego jest splatanie rzeczywistości z subiektywnymi fantazjami bohaterów, którzy przestają odróżniać jedno od drugiego. Jako sceptyczny widz nie mam takiego problemu, choć nie przeszkadza mi to bawić się myślą, że pod podszewką naszego świata kryją się rzeczy dziwne i niezbadane. Że może rzeczywiście tandetny z pozoru puchar za osiągnięcia sportowe jest Graalem, który trafił do Nowego Jorku wprost z jednej z szuflad z Płonącej żyrafy. Oczywiście Terry sam tego nie wymyślił, ale jest w tym dobry. Problem z Człowiekiem jest taki, że główna postać filmu, reżyser Toby, w czasie kręcenia filmu o Don Kichocie szybko wpada w tę alternatywną rzeczywistość i już jej nie opuszcza. Nie dziwimy mu się zanadto, bo kiedy próbuje, czekają na niego nieprzyjemni policjanci z zarzutami o podpalenie żałosnej cyrkowej budy, w której można było oglądać Don Kichota za niewielką opłatą. A ów właśnie w pancerzu i konno przydybał Toby'ego i powierzył mu rolę Sancho Pansy z zastosowaniem lekkiego przymusu. Wtedy zaczyna się dramat, bo jedyną regułą świata, w którym znalazł się Toby, jest to, że wszystko może okazać się urojeniem. Całuje cię przystojna kobieta? Nie, to owca liże cię po twarzy. W tym świecie postmodernistycznego średniowiecza w zamożnego arystokratę wciela się rosyjski sponsor filmu kręconego przez Toby'ego, ale jak u wszystkich innych - jego motywacje są podporządkowane logice absurdu. Śmierć Don Kichota bynajmniej nie jest bohaterska, ale - jak rozumiemy - jego misja, jakkolwiek szaleńczą była, będzie kontynuowana. Metaforę doceniamy, ale reszty nie. Działa tu efekt dada, prądu w sztuce, który w małych dawkach jest zabawny. Ale tylko w małych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz