Strony

środa, 25 grudnia 2019

Wróg ludu w Teatrze Starym

Wyfraczeni dżentelmeni w cylindrach w stylowych wnętrzach, ich wyfiokowane kobiety w sukniach z gorsetami w roli pań domu w stylu drobnomieszczańskim. Jaka ulga, że nie. Po paru chwilach lekkiej dezorientacji następuje spektakularny, hałaśliwy rozpiździaj. Znałem ten dramat już wcześniej, więc w duchu jęknąłem z podziwu. Ten rozpiździaj jest cudowną metaforą, począwszy od rozpieprzenia tradycji wystawiania Ibsena, przez odniesienie do tematu sztuki, czyli społeczno-gospodarczej demolki w mieścinie aspirującej do miana kurortu, do destrukcji jako efektu władzy, którą ćwiczymy jako ludzkość z coraz większym zapałem. Scena staje się wielkim bajzlem, a biedne figurki z dramatu muszą udawać, że nie ma tych wszystkich gratów, przez które muszą się przedzierać. Kolejna natchniona metafora. Jasne, że Ibsen obroniłby się bez tych trików. Że nie trzeba tych efektów, żeby się przekonać o smutnej aktualności sytuacji bohatera występującego przeciw władzy. Rządzący mają pieniądze, wpływy, środki nacisku i policję, bohater ma tę, no, prawdę. Jest w jej głoszeniu samotny, śmieszny i godny podziwu. Metoda reżysera Klaty trąci dezynwolturą, wspomnienie o doboszu jest pretekstem do zaśpiewania Little drummera, piosenki, którą lubię bardzo, choć tu pasowała, że tak powiem, bo tak niektórzy mówią, jak opowiadanie kawałów do prezydenta Dudusia. Mniej więcej w dwóch trzecich trwania sztuki dochodzi do improwizacji, grający Stockmanna aktor zaczyna mówić „od siebie”. Ton i temat nie dla prawiczków, ale przyznam, że mojego entuzjazmu też nie wzbudził. Ksenofobia, kryzys demokracji w Polsce, katastrofa klimatyczna, homofobia - z wszystkim się zgadzam, ale te wątki lepiej trawię w dyskusjach (byle nie polityków) i artykułach prasowych, niż w emocjonalnych pogawędkach. Prawiczki, radzę wam przetrzymać, bo to nie koniec sztuki. A wszystkim radzę dobrze się opróżnić i wypróżnić przed spektaklem, bo trwa coś koło dwóch i pół godziny bez żadnych przerw. Zaintrygowała mnie kwestia podważenia motywów Stockmanna z ostatnich chwil spektaklu. Jeśli to insert Klaty, to bardzo pomysłowy. Sprawdzimy, sprawdzimy. (Nie, to jednak Ibsen, nie Klata.) A czego nie sprawdzimy? Jak wygląda uroczyste nakrycie głowy norweskiego burmistrza. Takie, jakie zobaczyliśmy, nie wzbudza żadnych podejrzeń.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz