Strony

piątek, 29 listopada 2019

Wierzę w Boga Ojca wszechmogącego?

To jest przecież wiara, więc nie muszę tego uzasadniać - powie wierzący. Powiedzmy na początku, że wszyscy w coś wierzymy, nawet jeśli nie chcielibyśmy się do tego przyznać. Na przykład w to, że istnieje świat niezależny od nas i istnieją inne przedmioty i podmioty, ale są to wierzenia konieczne do funkcjonowania w świecie. Wiara w jakiegokolwiek boga nie wydaje się konieczna. Miliony ludzi nie wierzą w boskość Jezusa, czasem nawet nie mają o nim bladego pojęcia i jakoś żyją. (Sam słyszałem Hindusa, który oświadczył, że nie ma pojęcia, o co chodzi w święcie „Christmas”, które mimo to jest jednym z urzędowo ustanowionych świąt w Indiach.) Jako człowiek niereligijny nie widzę żadnej różnicy między twierdzeniami chrześcijaństwa i islamu, jeśli mam rozważać ich prawdziwość. Gdybym miał brać pod uwagę inne względy, to jako pedałek rzecz jasna wybrałbym chrześcijaństwo, najlepiej takie w wersji duńskiej, które przekształciło się w rodzaj klubów dyskusyjnych. Kto wie, może w Danii chodziłbym do kościoła? Wróćmy do tej wiary, która nie wymaga uzasadnienia. Jeśli z takich nieuzasadnionych źródeł mają wynikać prawa ustanawiane w kraju dla wszystkich, to widać, że to jest słabe. Znamy taki kraj? Ja znam. Jak mówi Dillahunty, wiara nie jest wiarygodnym sposobem dochodzenia do prawdy. I pyta: czy jest jakieś twierdzenie, którego nie dałoby się przyjąć na wiarę? Ale przecież Bogu chodzi o naszą wiarę, nie wiedzę, bo gdybyśmy po prostu wiedzieli, gdyby Bóg bezsprzecznie objawił się każdemu z nas, tak jak objawił się Szawłowi, to gdzie byłaby wolna wola, której emanacją ma być nasza ufność w Bogu, bowiem takiego uczucia zrodzonego z wolnej woli On od nas oczekuje. Wyraziłem tutaj stanowisko chrześcijan, być może nie stworzyłem chochoła, z którym teraz zatańczę. W moim najgłębszym przekonaniu to, w co wierzę, nie podlega wolnej woli. To po pierwsze. Zdaje się, że chrześcijanie wierzą w szatana, który bez żadnych wątpliwości wie, że jest Bóg, a mimo to go odrzuca. Możliwe jest więc odrzucenie Boga mimo wiedzy o jego istnieniu. W tym sensie Bóg objawiając się nam nie zakłóciłby naszej wolnej woli (pamiętamy przy tym, jak zatwardzał serce faraona - hm, wolna wola, powiadacie?), bo mógłbym wiedzieć, że istnieje, a mimo to odmówić mu posłuszeństwa - przynajmniej do czasu, aż wytłumaczyłby się z paru zbrodni dokonywanych w jego imię, choćby tych opisanych w Biblii, gdzie wręcz domagał się unicestwienia różnych osób według klucza etnicznego. Pytań do Boga miałbym więcej, na tym poprzestańmy. To był punkt drugi. Trzeci i ostatni jest taki: czemu argument o wierze, która nie powinna być wiedzą, nie stosuje się do Szawła, Mojżesza i całego narodu wybranego, dla którego kontakt z ich Bogiem przez lata był codziennością? Czemuż to Bóg stał się ostatnio taki nieśmiały? Że niby ja dobrowolnie ulegam podszeptom szatana, w którego też nie wierzę? A wszechmogący Bóg przygląda się temu spokojnie i potem wtrąci mnie do piekła na wieczność? Religia, która promuje takie poglądy, sama siebie nazywa religią miłości. To mi przypomina tę partię ze spójnikiem „i” w nazwie, która skutecznie niszczy jakikolwiek sens pozostałych członów nazwy. Jako ciekawostkę przytoczmy pogląd świadków Jehowy, którzy uważają, że nie ma piekła, zamiast tego jest grób dla tych, którzy nie zasłużyli na zbawienie. Dusza w ich pojęciu jest śmiertelna, więc bezbożni, w tym wszyscy katolicy, po prostu umrą. Żeby wypracować tę doktrynę, musieli wykonać parę akrobacji myślowych z Biblią, ale oni z tych, co są w stanie uwierzyć w sześć niemożliwych rzeczy już przed śniadaniem.


Powyżej mamy dwa ujęcia tematu „Nawrócenie św. Pawła”, autorem pierwszego jest evincent, a drugiego - Guido Reni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz