Strony

niedziela, 17 listopada 2019

Siłacz czyli Athlete: Ore ga Kare ni Oboreta Hibi

Japonia to ciekawy przypadek z wielu względów, choćby dlatego, że jest to zapewne najszybciej zmodernizowany kraj świata, który ze średniowiecza przeskoczył od razu w epokę high-teku. W sensie obyczajowym Japonia jest dość wsteczna, bo pary jednopłciowe nie mają tam żadnych praw, co jest o tyle dziwne, że wedle mojego rozeznania nie jest to kraj ludzi religijnych, a to głównie z rozmaitych religii wywodzą się zakazy zrównania par homo w prawach. Temat dyskryminacji gejów jest w tym filmie raczej uboczny, a na planie pierwszym mamy romans Kohei z Yutą, pierwszy - jak na Japończyka apetyczne ciacho - świeżo po kolapsie nieudanego, choć długoletniego małżeństwa, drugi jest otwartym gejem z rodzinną traumą w postaci ojca w śpiączce i niezrealizowanych planów życiowych. Wiadomo, że nie może być cukierkowo, po pierwszej fazie ćwierkająco-szczebiocącej nastąpi zaraz druga, kiedy zaczną się problemy, a nie wchodząc w szczegóły powiedzmy, że kochankowie nie są szczególnie dobrze dobrani. Cóż, nie pomoże na to polska żubrówka serwowana w klubie dla gejów. Przy okazji mogliśmy stwierdzić, że japońskie pedałki w swym afektowanym przegięciu potrafią być równie irytujące, co te zachodnie. Nie ma w filmie drugiego polskiego akcentu jakim jest piosenka Szła dzieweczka w wersji japońskiej, podobno nie wiedzą tam nawet, że to zapożyczone z Polski. Mimo wszystko zakończenie jest w miarę optymistyczne - takie, że można z czystym sumieniem stwierdzić, że było to jednak coś ambitniejszego niż typowy romans. Sprawdziłem za pomocą tłumacza gugla znaczenie tytułu japońskiego. Pęknięcie, które we mnie utonęło. Coś w sam raz dla Malindy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz