Strony

poniedziałek, 1 października 2018

Rok tygrysa czyli Jahr des Tigers

Do filmu zachęciły mnie komentarze na outfilm.pl typu „Totalne DNO! mniej niż 1!” oraz „Niestety gniot do kwadratu. Szkoda czasu”. Ale zachwyceni też byli. Szefowie outfilmu są wzywani, aby się obudzili, bo taką bryndzę proponują, a byłby to bardzo słuszny postulat, gdyby twórczość filmowców spod znaku LGBT, LGBTQ+ lub LGBTQQIP2SAA była bogata w różnorodną ofertę. Niestety nie jest, drodzy widzowie i widowczynie, co widać choćby po tym, że w wielu filmach na outfilmie wątek homo jest często pretekstowy. Reżyser Roku tygrysa jest mi znany z produkcji Jej kuzyn i Zabójczo przystojny, obie umiarkowanie rewelacyjne. Tym razem, powiedziałbym, jest jeszcze gorzej, bo ani to ciekawa historia, ani intrygująca metafora czegokolwiek. Bohaterem jest młody Tom, który ma obsesję na punkcie Larsa, wykładowcy uniwersyteckiego, i włamuje się regularnie do jego mieszkania, a potem przygląda się mu w czasie snu, a jeśli akurat gospodarza nie ma, urządza sobie dość osobliwe seanse onanistyczne. Przez większą część filmu są to jedyne interakcje między głównymi bohaterami. Jest również strona mistyczna opowieści, która osiąga kulminację w finale i - jak to zwykle bywa - nie jest jednoznaczna w wymowie, ale też nie jest zbyt frapująca, bo nie przyszła nam na myśl żadna porywająca interpretacja. Na pocieszenie można powiedzieć, że przystojny Lars cieszył oko i w pewnym sensie ucho też, bo mieliśmy okazję posłuchać fragmentów wykładów przez niego prowadzonych. Brzmiało to jak jakiś kurs w ramach queer studies, który u przeciętnego podatnika wywołuje natychmiast myśl o optymalizacji podatkowej. Na dobrą sprawę jest to problem całej humanistyki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz