Strony

sobota, 1 września 2018

McImperium czyli The Founder

Kiedyś przeczytałem o Czochralskim, że wyniósł z domu etos pracy, dzięki któremu stał się jednym z bardziej znanych w świecie wynalazców (bo w Polsce ledwie, ledwie). A jeśli na przykład miał brata pijaka, to nic nie szkodzi, bo etos czasem działa, czasem nie, jak boże miłosierdzie. W Ameryce lubią ludzi sukcesu, którym chętnie przypisują jakieś niezwykłe cechy, które ich do tego sukcesu doprowadziły. W to nie wierzę, ale jedno przyznam - trzeba być wytrwałym i upartym, choć zapewne wielu takich można spotkać w przytułkach dla bezdomnych. Mnie sukces raczej nie grozi, ale Ray Kroc, główny bohater filmu, pomimo pięćdziesiątki na karku nie poddawał się. Przypadek sprawił, że trafił na niesamowitą restaurację braci McDonald, w której dostawało się smaczne i świeże danie w pół minuty. Był to pozytywny szok w porównaniu z innymi restauracjami typu drive-in z nieudolnymi kelnerkami i długim czasem oczekiwania, jakie były standardem w SZA w latach pięćdziesiątych. (Modne jest, żeby mówić, że McDonald to syf, z czym się nie zgadzam, choć raczej rzadko tam jadam. Opinia o fatalnych frytkach w tej restauracji, z jaką się zetknąłem, to dla mnie przykład ideologicznego zacietrzewienia.) Życie, które napisało scenariusz do filmu, bardzo kreatywne nie jest. Ray najpierw musiał przełamać opór McDonaldów, potem uzyskać kredyt, aby otwierać nowe franczyzowe restauracje, ale dochód z nich był za mały, żeby interes się rozwijał, więc za radą Sonneborna... W sumie mało ważne, choć oczywiście należy mu przyznać to, że elegancko wydymał McDonaldów, którzy zostali wykupieni za niecałe trzy miliony brutto, a w ramach dżentelmeńskiej umowy mieli mieć nadal udział w późniejszych zyskach. Udział ten był bardzo łatwy do oszacowania: zero.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz