Strony

piątek, 30 grudnia 2016

The Big Gay Musical

Nie jestem ci ja gejem od musicali, Alicji Majewskiej czy innej Maryli Rodowicz. Jak bym miał wybór, to zawsze wolałbym Black Sabbath lub Tomahawk. Obejrzałem i nie żałuję, bo ten film jest dużo lepszy niż to sugeruje tytuł. Klimat jest homo i nieco camp, ale chłopcy są zgrabni i chętnie pokazują się goło, poza wrażliwymi okolicami bikini rzecz jasna. Główny pomysł pożyczony jest z Kabaretu, gdzie utwory sceniczne przeplatają się z niescenicznymi perypetiami bohaterów. Na off-Broadwayowych deskach oglądamy alternatywną wersję wydarzeń znanych z Biblii, Bóg wcale nie miał nic przeciwko gejom, którzy zostali stworzeni na wzór ładnie wyrzeźbionych aniołów. Oczywiście była też ta nudna heteroseksualna para Adam i Ewa, po których rajski ogród odziedziczyli Adam i Steve. Po niezbyt jasnych przekrętach fabuły trafiają oni do obozu naprawczego, gdzie mają pokochać Jezusa śpiewając pieśń o tym, że wcale nie chcą lizać fiutków. Poza sceną dramat polega na tym, że niektórzy chłopcy szukają miłości, a inni sypiają często i regularnie, a potem kładą się spać w pustym łóżku, co im bardzo odpowiada. Jest też inny problem, bo rodzice jednego z dwóch głównych bohaterów bardzo chcą zobaczyć premierowy występ syna, ale ten jakby trochę zapomniał im powiedzieć, co to za sztuka i dlaczego on w niej występuje. A rodzice nie są ludźmi, którzy lekko traktują religię. To dziwne, bo nie wyglądają na ludzi dużo starszych od syna, a w tym wieku na ogół się jeszcze nie myśli poważnie o sprawach ostatecznych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz