Strony

niedziela, 6 listopada 2016

Przepraszam, że żyję czyli Scusate se esisto!

Serena urodziła się w Antwerpii, malutkiej mieścinie we Włoszech, więc z dziesięć razy słyszymy, że nie chodzi o tę Antwerpię we Flandrii. Z wykształcenia jest architektem i nawet ma branie, bo widzimy ją w różnych miejscach świata, od Wielkiej Brytanii, przez Chiny do SZA. Gryziona tęsknotą postanawia wrócić do Włoch, gdzie nawet znajduje jakieś zajęcie związane z zawodem, czyli projektowanie nagrobków, ale utrzymać się z tego nie sposób, więc zatrudnia się jako kelnerka. I tak poznaje Francesco, przystojnego szefa restauracji, któremu też spodobała się nowa pracownica. Nie zdradzę tu jeszcze za wiele, kiedy powiem, że nie dojdzie jednak do spodziewanej komplikacji, kiedy seks miesza się z relacją szef-pracownik, albowiem Francesco jest gejem. Wcześniej miał wprawdzie żonę i syna, ale najpewniej ktoś go uwiódł i tak mu już zostało. Orientacja seksualna Francesco nie jest jednak gwoździem programu, bo najważniejsze są zmagania Sereny z włoskim stereotypem płciowym, wedle którego kobieta w żadnym wypadku nie może być architektem. Jestem nieco uczulony na takie feministyczne tezy, ale nie wykluczam, że tego rodzaju uprzedzenia mogą występować we Włoszech, choć dajmy na to w Szwecji byłyby nie do pomyślenia. Fabuła nieubłaganie zmierza do lukrowanego zakończenia, w którym nawet nieletni synek Francesco po przełamaniu lodów zaakceptuje tatusia geja, a projekt Sereny zostanie zrealizowany (ponoć w rzeczywistości również). Boków przy oglądaniu nie zrywałem, chociaż parę chachów z siebie wydałem, co byłoby fatalne, gdyby z założenia film był melodramatem, a nie komedią.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz