Strony
▼
sobota, 13 lutego 2016
Nic straconego (lub Przed ołtarzem) czyli Kiss the Bride
Ciekawe, że outfilm zafundował inny polski tytuł niż filmweb, ale raczej mniej trafiony. Znacie zapewne wierszyk pod tytułem Dnia 16 maja 1973 roku, który przekonuje nas, jak mało możemy polegać na naszej pamięci. Ale są też i dobre strony tego nieszczęścia, bo zanim zdecydowałem się obejrzeć ten film, dobrze wiedziałem, że już go kiedyś widziałem. Zapamiętałem go mniej więcej tak jak dzień 16 maja, więc mogłem jeszcze raz się nim nacieszyć. W ten sposób jakby od razu deklaruję pozytywny odbiór tego dzieła, choć gdyby to był naprawdę dobry film, to jednak bym go nie zapomniał. Główny bohater to fotograf Matt, który mieszka na zachodnim wybrzeżu SZA, daleko od rodzinnego miasta, z którym niewiele go już łączy. Dostaje wiadomość o ślubie Ryana, przyjaciela z dawnych lat, i bez wahania postanawia wrócić. Nie widzieli się jakieś dziesięć lat, może Ryan przytył, może wyłysiał, a może nadal kocha Matta, jak to deklarował dawno temu, a cały ten ślub z panną Elly jest tylko ściemą na pokaz. Bardziej szczegółowy rozbiór fabuły zostawiam jak zwykle redaktor Janickiej, a tylko zaznaczę, że z Ryanem jest wszystko w porządku - kawał dobrze umięśnionego ciacha z dorodnym skalpem (jak widać na załączonym obrazku). Twórcy miotali się nieco pomiędzy filmem psychologicznym a komedią, a nawet, rzekłbym, zahaczyli o sajens-fikszyn, bo przenikliwość panny Elly w zestawieniu z jej wyrozumiałością daje właśnie ten fantastyczny efekt, raczej niespotykany w naszym układzie słonecznym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz