Strony

środa, 7 stycznia 2015

Teoria wszystkiego czyli The Zero Theorem

Akcja filmu osadzona jest w przyszłości przypominającej nieco fantazję Dicka, w której ludzie wychodzący na ulicę nie zapominali o wzięciu ze sobą pistoletu do ostrzeliwania nachalnych reklam. Główny bohater to Qohen, który jest trybikiem w maszynie wykonującej tajemnicze obliczenia. Praca jest nudna, siedząca, a Qohen marzy o tym, żeby wykonywać ją domu. Warunki ma świetne, bo mieszka w obiekcie sakralnym odkupionym okazyjnie od zbankrutowanych mnichów. Marzenie się spełnia, ale ceną za to jest podniesienie poprzeczki: Qohen pracuje nad twierdzeniem zerowym, czyli ostatecznym objaśnieniem wszystkiego. Przeszkody są liczne, psychologiczne i erotyczne, we wszystko miesza się młodociane potomstwo zarządu firmy, które obdarza Qohena niezwykłym skafandrem, ale o tym opowie już redaktor Janicka. Jak to zwykle u Gilliama, nic się nie wyjaśnia pod koniec, a raczej się gmatwa, bo nasz bohater pęta się gdzieś w świecie wirtualnym splecionym z rzeczywistym. Mam przeto wrażenie, że jeśli powstanie wszechobjaśniająca teoria wszystkiego, to nie obejmie tego filmu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz