Strony
▼
niedziela, 1 grudnia 2013
Jej kuzyn czyli Cibrâil
Fabuła tego filmu w minimalnym stopniu spełnia wymogi stawiane filmom z gatunku gtm, a precyzyjniej rzecz ujmując chodzi o minimalizm w konstruowaniu opowieści. Oczywiście to przesada, bo przecież możemy sobie wyobrazić film, w którym jeden pan będzie przez ponad godzinę opłakiwał właśnie zmarłego partnera roniąc łzy na jego fotografię. I to rzeczywiście byłoby coś jeszcze skromniejszego. Ale niewiele. Tutaj mamy parę, która - choć heteroseksualna - jest dalece niedoskonała w nonsensie terlikowskim, bo jest nieślubna i bezdzietna. Znienacka przyjeżdża jej kuzyn z Rzymu na parę dni. Jeśli powiem, że innych głównych postaci nie będzie, to praktycznie zdradzę już wszystko. Biedny Cibrâil opętany dziwną dla niego samego fascynacją snuje się po Berlinie, źle sypia, aż się w końcu przełamuje. A jego kobieta nic nie podejrzewa, nie ma w tym filmie tylu badawczych spojrzeń, ile jest w Płynących wieżowcach. Podejrzewam za to, że nie byłem jedynym widzem, co rzucał badawcze spojrzenia na nadobnego Marca, który był jak u Starszych Panów ten biust, co rekompensatę niósł. Ciekawostka: w Filmwebie nie wspomniano o tej postaci, a w IMDb też nie, choć występują „Lover Marco” i „Lover Cibrâil”, co zapewne oznacza, że w scenach seksu podłożyli innych aktorów. Sądząc z opisu na TLA Marca zagrał niejaki Peter Beck. Jeśli przez wycofanie swego nazwiska z obsady chciał osiągnąć efekt taki, jak Woody Allen w Company Man, to chyba lekko przestrzelił.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz