Strony

środa, 11 września 2013

Grecja. Gorzkie pomarańcze (Dionisios Sturis)

Ciągle każą mi mówić o tej Grecji, już mam dość, normalnie. Wyobraźnia podsuwała mi takie westchnienia Sturisa, Polaka greckiego pochodzenia pracującego w polskich mediach. Ale chyba by nie popełnił tej książki, gdyby tak było naprawdę. Opowieść obejmuje parę wątków, w tym historię rodziny Sturisów i jej związków z Polską, współczesne kontakty autora z częścią rodziny, która wróciła do Grecji, oraz rzut oka na Grecję mniej lub bardziej współczesną. Podobno Grecy dali światu demokrację i teraz świat ma się im odwdzięczać strumieniem żywej gotówki, a nie stawiać jakieś warunki i narzucać trudne reformy. Ja bardziej doceniłbym miłość grecką, ale tym osiągnięciem Grecy się nie szczycą, czemu wyraźnie i bardzo zaściankowo dali wyraz protestując przeciw homoseksualnym insynuacjom wobec Aleksandra Macedońskiego w filmie Stone'a sprzed paru lat. Etnicznie i mentalnie Grecy dzisiejsi mają niewiele wspólnego ze starożytnymi, już więcej z Bizancjum. Oczywiście naturalne jest obarczanie Greków winą za stan ich państwa, ale to jakby mieć pretensje do alkoholika, któremu stawialiśmy jedną setkę za drugą, a on nas gorąco zapewniał, że odda z nawiązką. Odda, he he. Kwiatek książką się nie zachwycił. Tak naprawdę, to ja też nie, ale przeczytałem z pożytkiem. Nieznana była mi postać Meliny Mercouri, aktorki, która odważnie na emigracji wystąpiła przeciw reżimowi czarnych pułkowników. Nie wiedziałem o greckim problemie imigracji. Wszyscy nielegalni przybysze chcieliby rzecz jasna jechać gdzieś dalej, ale zgodnie z unijnymi ustaleniami nie mogą opuszczać kraju, w którym zostali zatrzymani. Nowością była dla mnie historia ideologicznej walki o dzieci w czasie wojny domowej tuż po II wojnie światowej. Królowa Fryderyka zaczęła stawiać sierocińce, do których trafiały często dzieci rodziców z wrogiego obozu komunistów, a ci, aby (podobno) zapobiec ich indoktrynacji, wysyłali dzieci na emigrację, a potem sami do nich dołączyli. Tak Sturisowie trafili do Polski. I jeszcze o wyspie Ikarii... A teraz jak zwykle garść cytatów.

[Jak się czuł autor w czasie zamieszek w Atenach?, 103]
wkurwiony

[512]
Saloniki nie zachwycają. (...) Zbyt mało zieleni, zbyt dużo cementu.

[953]
Gazi to najmodniejsza dzielnica Aten. Rzut beretem z Akropolu. Na terenie byłej gazowni kwitną offowe teatry, gejowskie knajpy, rybne tawerny, centra sztuki i muzea.

[O pannach, poznanych przez autora na kursie greckiego; poznały greckich chłopców w czasie wakacji, zaczęły się uczyć greckiego, ale niestety..., 1316]
Gnoje: Kostas, Sakis, Stelios. Gnoje jakich mało. Malakes! „Ja naprawdę myślałam, że on, że my, że, że razem, że przecież mówił, obiecywał... Chuje!”.

[Dobre rady dla Greków, 1767]
Zacisnęliby zęby, lenie jedne śmierdzące. Wzięliby się do roboty - jak my, Niemcy, którzy przez lata korumpowaliśmy greckich polityków i którzy zarządzamy ateńskim lotniskiem (zalegając z podatkami). I jak my, Francuzi, którzy pożyczaliśmy Grekom przez lata grube miliardy, nie zważając na ich niewypłacalność.

[O greckich kafenijach, 1803]
Wszystkie kafenija w greckich miastach i wioskach wyglądają tak samo. Zazwyczaj brzydkie i trochę zapuszczone, żeby czasem któryś z klientów nie zapomniał, że jest facetem z jajami (archidia), a nie ciotą, która preferuje kolorowe tapety na ścianach sterylnych kawiarni i pedalskie fredo cappuccino. (...) Krzesła są niewygodne, na ścianie wielka plazma i niekończący się latami mecz piłki nożnej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz