Strony

środa, 2 stycznia 2013

Hobbit: Niezwykła podróż czyli The Hobbit: An Unexpected Journey

Bardzo byłoby miło oglądać ten film bez balastu poprzednich ekranizacji Tolkiena. Zapewne byłbym zachwycony i wniebowzięty, bo nie widzę powodów do czepiania się. Przez cały czas w czasie seansu mówiłem sobie, że tego w książce nie było, tamto było inaczej, i jak wrócę, to wszystko dokładnie sprawdzę. Ale nie, nie zrobię tego, bo odstępstw od książki jest zbyt wiele i nie ma sensu ich wyliczać. Poza tym nie traktuję książki Tolkiena jak świętość, bo to jest dość prosta bajka dla dzieci, której znaczenie urosło dopiero po wydaniu trylogii Władcy pierścieni. Nieco zabawne jest to, że ekranizacja cieniutkiej książeczki zapowiada się równie monumentalnie jak ekranizacja wielkiej epickiej opowieści w trzech tomach. Nie mam nic przeciwko, będę chodził na kolejne części Hobbita, w skrytości ducha licząc na dobrą zabawę, jaką mam patrząc na Galadrielę z jej obezwładniającym posągowym majestatem. Sama siła tego majestatu wystarczyłaby, by przewrotny Smaug dobrowolnie oddał krasnoludom królestwo, bogactwa i córkę za żonę. Ups, panie Walsh i Boyens jeszcze to przeczytają i wprowadzą do scenariusza. Jeśli do tego dojdzie, to czuję, że czeka mnie zagadkowa śmierć z ręki tolkienowswkich zelotów.
What has roots as nobody sees,
Is taller than trees
Up, up it goes,
And yet never grows?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz