Strony
▼
niedziela, 11 listopada 2012
Zakochani w Rzymie czyli To Rome With Love
Wiadomo, że Allen zakochany jest w Nowym Jorku, Paryżu i Wenecji. A tu proszę, zrobił sobie skok w bok do Rzymu. Przy okazji sklecił opowiastkę i nam teraz pokazuje. Sklecił - brzmi niemiło, ale cóż na to poradzić, że film sklejony z paru wątków, które łączy zaledwie miejsce akcji, nie wydaje mi się spełnieniem oczekiwań w przypadku tego twórcy. Ale to pominąwszy, przyznam, że momenty były. Wątek z Benignim podobno przybliża prawdę o włoskiej telewizji, która każdemu obiecuje sławę przez parę minut. Choćby po to, żeby nabożnie słuchać o tym, jakim dżemem posmarował dzisiaj swoją kanapkę. W naszej rzeczypospolitej też tak było, ale już się chyba skończyło, bo nie zatańczysz na lodzie, jeśli gwiazdą nie jesteś. I jak ma się czuć społeczeństwo na lodzie zostawione, kiedy nie patrzy na nie oko kamery? W jednym z wątków mamy Baldwina, który jest postacią dziwną w sensie konstrukcji fabuły - bo jest nierzeczywisty, ale bierze udział w życiu grupy młodych Amerykanów wtrącając cały czas swoje trzy eurocenty w ich rozmowy. Ślicznie miesza nam Allen w główkach perspektywy czasowe - w jednym wątku świeżo poślubiona żona wychodzi do fryzjera, a wraca dzień później mając na bakier z wiernością małżeńską (jej mąż zresztą też). W tym czasie w innym wątku dochodzi do realizacji paru operowych spektakli z udziałem cudownie odkrytego talentu śpiewaczego, który wyzwala się tylko pod prysznicem. Moja znajoma też tak miała, kiedy zmywała. Już wtedy wpadłem na pomysł, żeby postawić dla niej zmywak na scenie w La Scali. Ale nic z tego, taki talent się zmarnował...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz