Strony
▼
niedziela, 5 sierpnia 2012
Igrzyska śmierci czyli The Hunger Games
Swego czasu dziwiła mnie popularność tego filmu wśród amerykańskich nastolatków. Czyżby dlatego, że główni bohaterowie są w wieku gimnazjalno-licealnym? Gdybyż to było takie proste! Film Avengers też przecież zrobił furorę. Mniej więcej wiedziałem, o czym ma być ten film, przed jego obejrzeniem. W świecie przyszłości jest dwanaście dystryktów, które mają co roku obowiązek wytypować dwóch przedstawicieli w wieku 12-18 lat do ogólnokrajowych igrzysk, a tylko jedna osoba wychodzi z nich żywa. I to w zasadzie tyle, reszta to mało istotne ozdóbki fabularne z wykorzystaniem technologicznie zaawansowanego sztafażu. Chciałby człowiek zrozumieć, po co takie okrucieństwo, że niby biedne dystrykty płacą totalitarnej władzy daninę za bunt, którego się dopuściły dziesiątki lat wcześniej? W moim odczuciu byłoby to podsycanie nowego impulsu do buntu. Jakoś mnie ta wizja przyszłości nie ujęła. Porzuciwszy dosłowność, można by przy okazji tego filmu rozmyślać o Minotaurze, któremu rzucano na pożarcie młodociane ofiary zza granicy, ale bez kamer i widowiska na cały kraj. Lub o dzisiejszych tabloidach w Zjednoczonym Królestwie, które w osobliwym sprzężeniu zwrotnym wyhodowały sobie bestię w postaci publiki żądającej wciąż nowej i większej sensacji, im bardziej seksualno-sadystycznej, tym lepszej. Prawie dwie i pół godziny zainwestowałem w oglądanie, więc szukam tej głębi, szukania mi trzeba.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz