Jeśli pamięć mnie nie myli, jest to dopiero drugi polski film, o którym tu piszę. Ten opowiada o roku osiemdziesiątym XX wieku, kiedy podpisano porozumienia sierpniowe. Tłumy na ulicach skandują "Solidarność! Solidarność!". W duchu jęknąłem, bo zanosiło się na propagandową historyjkę hołdującą obecnej wersji patriotyzmu. Ale im dalej, tym lepiej. Najwyraźniej ten początek scenariusza był napisany dla wykładających pieniądze na produkcję, którzy przeczytali parę pierwszych stron i stwierdzili, że film jest słuszny. Nie pomylili się bardzo, film jest słuszny, ale na szczęście w bardziej wyrafinowany sposób. Nie wystarczy mieć rację, trzeba też nieco przebiegłości, żeby ją realizować i o tym jest ten film. W bardziej dosłownym sensie o tym, że niedługo przed wprowadzeniem stanu wojennego grupa działaczy z Solidarności wypłaciła z kont związkowych 80 milionów, które zdeponowała u biskupa. SB pod przewodem kapitana Sobczaka przygląda się temu uważnie. Postać kapitana wydaje nam się nieco naciągana, ale w końcu dowiadujemy się, o co naprawdę mu chodzi. W zasadzie jest to niezłe kino sensacyjne w realiach tamtych lat, wcale nie tak banalnych do odtworzenia. Patrząc na to w ten sposób wybaczam filmowi, że esbecy są wulgarni, opozycjoniści mówią literacka polszczyzną (nie cały czas, na szczęście), a muzyka jest anachroniczna w tym sensie, że z czasów późniejszych. Ale metaforycznie pasuje. Momenty były? No masz!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz