Strony
▼
niedziela, 12 lutego 2012
Anata-ga suki desu, dai suki desu czyli I Like You, I Like You Very Much
Ja wiedziałem od razu, że nie będzie lekko. Nie dość, że to ma coś około 18 lat, to jest kręcone niezwykle amatorsko, kamerzysta chory na Parkinsona zapominał brać pigułki, scenarzysta wyczerpał inwencję na jednej stronie A4, ale za to mamy film artystyczny po japońsku. Teraz zapalają się wszystkie kontrolki ostrzegawcze, ale to nic, bo się na ciebie zaparłem, Hiroyuki Oki. Tu przydałby się jakiś wytrych interpretacyjny, który pozwoliłby strawić ten wypot. Proszę bardzo: zobaczcie inną Japonię, nie tę nowoczesną i bajerancką, ale slamsowatą, ciasną i skrzypiąca torami (jak po nich jeżdżą pojazdy szynowe). I wczujcie się w problem, jaki ma para chłopców, z których jeden wyznał miłość całkiem obcemu młodzieńcowi. Zdrada nie przybrała charakteru niewerbalnego, ale problem zaistniał. Dalej jest dość niewyraźnie: śmiałe, ale niepornograficzne sceny seksu podawane w chaotycznych konwulsjach, jakieś pogonie, wizyta zdradzonego u exa, ale nie ma po co tego ciągnąć, bo jeszcze ktoś pomyśli, że tam naprawdę coś jest. A morał jest taki: Ludzie! Bądźcie wierni swoim partnerom, bo jeśli nie, to przyjdzie Hiroyuki i zrobi o tym film. A nie chcecie tego, uwierzcie mi!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz