Strony
▼
sobota, 6 kwietnia 2024
Ciekawy przypadek Ruggera Freddi
Kiedy Ruggero (czytaj: rudziero) starał się o pracę w branży obróbki danych zdarzyło się, że bardziej wnikliwy pracodawca zapytał o te siedem lat przerwy między licencjatem a magisterium z matematyki w CV. Ruggero zapytał, czy chcą prawdę, czy też wystarczą ogólniki. Chcieli prawdę, więc otwarcie wyznał, że w omawianym okresie był znaną w całym świecie gwiazdą porno dla gejów, a występował pod pseudonimem Carlo Masi. - Czy nadal chcecie mnie zatrudnić? - spytał. Chcieli, ale do nawiązania stosunku (he he) pracy nie doszło, bo okazało się, że Ruggero wybrał inną ofertę. Ruggero szukał pracy, bo został wywalony z poprzedniej posady, i to w atmosferze skandalu. A pracował jako wykładowca matematyki na najlepszym włoskim uniwersytecie, czyli w rzymskiej La Sapienzy. Skandal miał charakter podwójny, jego pierwszoplanowa odsłona wiązała się z oburzeniem, że były gwiazdor porno uczy młodzież analizy matematycznej. Jak opowiada Ruggero, wcześniej nie krył się z tym specjalnie, ale też nie obnosił. Kiedy jednak prasa wywęszyła tę sensację, Ruggero stał się sławny, a w wywiadach opowiadał, że jego przygoda z pornografią była okresem wyjątkowo pomyślnym, lubił być gwiazdą, a poza tym na planie filmu poznał swojego ukochanego, z którym od tego czasu dzieli życie, stół i łoże. Tego było za wiele dla La Sapienzy. Gdyby chociaż okazał skruchę i żal, to może by mu darowali, ale apologia pornografii nie ujdzie żadną miarą. Wywalili Ruggera ze skutkiem natychmiastowym, a wtedy okazało się - druga odsłona skandalu - że zatrudniali go bez umowy i nie chcieli zapłacić za godziny, które już przepracował. Skończyło się w sądzie, przed którym Ruggero wygrał. Która odsłona skandalu jest bardziej oburzająca? Dla mnie druga, bo seks i pornografia mnie nie oburzają. Najbujniejsze chwasty hipokryzji wyrastają na pożywce pornografii. Wszyscy potępiamy, mówimy, że ohyda, zwyrodnienie, ale miliardy ludzi sięgają po nią regularnie, a najczęściej tam, gdzie najgłośniej deklaruje się tak zwane wartości [x]. Gdyby się upowszechniło myślenie podobne do mojego, nikt by nie robił problemu z zarabianiem w branży porno. Paradoks polega na tym, że porno działa trochę dlatego, że łamie tabu. Czy można sobie wyobrazić świat, w którym pani bliska emerytury w rodzaju Barbary Nowak kupuje rano w sklepie świeże bułki, masełko, serek i nowy numer świerszczyka? (Zamiast smarować jakieś półerotyczne epistoły.) Jeśli udział w produkcjach porno nie byłby łamaniem tego tabu, to czy nadal byłby popyt na porno? Obecne tendencje społeczne zdają się zmierzać w stronę zdjęcia piętna z pornografii (jako jednej z możliwych ścieżek samorealizacji) przy jednoczesnej tabuizacji w życiu codziennym wszelkich zachowań mogących uchodzić za seksualne, na które nie wyrażono zgody. Dziś każdy dotyk szefa lub księdza jest interpretowany seksualnie, choć może być jak najbardziej niewinny. Niebezpiecznie jest też zapatrzeć się na miłą koleżankę z pracy lub kolegę, bujnie rozrośniętego niczym Ruggero. Część z niniejszego wypotu pochodzi z jutubowej rozmowy Ruggera z niejakim „męskim” Jasonem, który przeprowadził już wiele rozmów z innymi wykonawcami z branży porno. W ramach dygresji zanotujmy tutaj, że trudno uznać Jasona za utalentowanego wywiadowcę, ale determinacji nie można mu odmówić, skoro ma na koncie już ponad stu rozmówców. Napisałem wcześniej o „wykonawcach z branży porno”, zamiast po prostu o aktorach. Jak to ujął Ruggero, pierwsza dekada XXI wieku to była złota epoka pornografii (której sam był częścią). W tych czasach kręcono głównie filmy z często nawet nie tak pretekstową fabułą, nierzadko ze swoistym wyrafinowaniem, w czym przodowali Kristen Bjorn lub Colt (pamiętam to piękne trio Schuberta z Canvas lub motywy operowe z Bjorna). Jeśli ktoś wystąpił w tych produkcjach, mógłby być nazwany aktorem. Trudno natomiast mi uznać za aktora typowego twórcę z OnlyFans, nawet gdyby osiągnął sukces taki, jak Sean Austin. Nie zamieszczam fotek Ruggera, bo każdy sobie może je wyguglać w pięć sekund, jeśli wpisze „Carlo Masi” w stosownym polu. Dla leniwych zamieszczam link z przeglądarki.
piątek, 5 kwietnia 2024
Turandot w Arena di Verona
Piszę o Turandot, bo lubię tę operę Pucciniego, w przeciwieństwie do Cyganerii, do której jeszcze nie dojrzałem i nie rozumiem, dlaczego jest taka popularna i polecana ludziom, którzy zaczęli interesować się operą. Tytułowy spektakl można było obejrzeć w multipleksach, a inną wersję - na przykład w Operze Krakowskiej. W Weronie rzecz wystawił Zeffirelli (śp.) z budżetem, którego na pewno pozazdrościliby w Krakowie. Na pamiątkę zamieszczam tu parę klipów, w pierwszym widzimy przystojnych katów, którzy szykują się do uśmiercenia księcia Persji, bo ów nie rozwiązał zagadek Turandot. Lud Pekinu ekscytuje się zbliżającą się egzekucją.
Potem następuje chóralny śpiew w oczekiwaniu na egzekucję, która ma odbyć się po wschodzie Księżyca. I oto Księżyc wschodzi, a lud Pekinu na widok księcia Persji woła do księżniczki Turandot, aby okazała mu łaskę (efekt Rashōmon często obserwowany w badaniach opinii publicznej). W spektaklu krakowskim książę musiał siedzieć gdzieś na widowni, bo w tę stronę spoglądał lud.
W kolejnym fragmencie widzimy urzędników cesarza, Pinga, Ponga i Panga, którzy wcześniej śpiewali rzewnie o tym, że woleliby przebywać w swoich prowincjonalnych włościach, zamiast szykować się do kolejnej egzekucji (bo właśnie kolejny śmiałek chce zdobyć rękę Turandot). W spektaklu Zeffirellego jest to moment niezwykły, kiedy ukazuje się nam w całej okazałości cesarski pałac z monarchą na tronie. Ze spektaklu krakowskiego nie mogłem sobie przypomnieć tego cesarza - i słusznie, bo prawie go nie było, gdyż pojawił się w postaci jakiejś rozmytej tele-transmisji, zgodnej z ogólną koncepcją SF tego przedstawienia.
Na koniec już nie fragment, a gif, na którym możemy podziwiać kata znęcającego się nad biedną Liu, która przypłaci życiem swoją wierność wobec księcia i jego ojca. Czy za to okrucieństwo książę porzuci zamysł poślubienia księżniczki Turandot? Nie będę spojlerował.
Potem następuje chóralny śpiew w oczekiwaniu na egzekucję, która ma odbyć się po wschodzie Księżyca. I oto Księżyc wschodzi, a lud Pekinu na widok księcia Persji woła do księżniczki Turandot, aby okazała mu łaskę (efekt Rashōmon często obserwowany w badaniach opinii publicznej). W spektaklu krakowskim książę musiał siedzieć gdzieś na widowni, bo w tę stronę spoglądał lud.
W kolejnym fragmencie widzimy urzędników cesarza, Pinga, Ponga i Panga, którzy wcześniej śpiewali rzewnie o tym, że woleliby przebywać w swoich prowincjonalnych włościach, zamiast szykować się do kolejnej egzekucji (bo właśnie kolejny śmiałek chce zdobyć rękę Turandot). W spektaklu Zeffirellego jest to moment niezwykły, kiedy ukazuje się nam w całej okazałości cesarski pałac z monarchą na tronie. Ze spektaklu krakowskiego nie mogłem sobie przypomnieć tego cesarza - i słusznie, bo prawie go nie było, gdyż pojawił się w postaci jakiejś rozmytej tele-transmisji, zgodnej z ogólną koncepcją SF tego przedstawienia.
Na koniec już nie fragment, a gif, na którym możemy podziwiać kata znęcającego się nad biedną Liu, która przypłaci życiem swoją wierność wobec księcia i jego ojca. Czy za to okrucieństwo książę porzuci zamysł poślubienia księżniczki Turandot? Nie będę spojlerował.