Strony
▼
poniedziałek, 2 stycznia 2023
Black Adam
Ważna uwaga: to nie jest film Marvela, ale zapewne w przyszłości będzie zaliczony do marveli przez małe „m”, podobnie jak bicykle w Polsce stały się rowerami. Marvele nudzą mnie bardzo i to już chyba się nie zmieni. No chyba, że powstanie film o superbohaterce, która będzie umiała wyłupywać ludziom oczy na odległość (wspomniałem o tym tutaj). Technicznie marvele zaliczają się do SF, tym gorzej dla SF. Problem mój z marvelami polega na tym, że te wizje świata przyszłości lub alternatywnego są dla mnie całkowicie niewiarygodne, a dobra SF powinna choć w stopniu minimalnym starać się być przekonująca. Mogę bez wielkiego trudu uwierzyć w świat Pandory z Avatara, ale w gostka, który spopiela wrogów spojrzeniem - za cholerę nie. Mój wyobrażony dyskutant odpowiada: ok, ja też nie wierzę, ale czy marvele nie są kolejną formą mitu? Jeśli lubisz Władcę pierścieni lub Nowy testament, to czemu nie Avengersów? Odpowiadam: dobre mity wychodzą tylko spod ręki mistrzów. Marvele nie startują w tej kategorii (choć Black Adam akurat ma takie ambicje), bo ich konstrukcja fabuły opiera się na tym, że jest jeden ziomek, który ma taką supermoc, a tu jest dziunia z inną supermocą, a będą razem walczyć ze złolem z jeszcze inną supermocą. Jeśli komuś tyle wystarcza, by doznać cudu immersji w świat przedstawiony, to zapewne niedługo chodzi po tym świecie. W filmie Black Adam pojawia się próba stworzenia mitu, bo coś się wydarzyło dwa i pół tysiąca lat przed naszą erą, a skutki tego zobaczymy w świecie po pięciu tysiącach lat w mieście o tej samej nazwie, choć wydaje mi się ono fikcyjne. Tytułowy bohater zyskał cudowne moce dzięki magii, a w świecie przyszłości stanie przeciw niemu drużyna dobrych i szlachetnych superbohaterów. Co za nowość! Bo już myśleliśmy, że ów Adam jest dobry i szlachetny. To niby spojler, ale oczywiście, że taki się okaże i w decydującym momencie pomoże ocalić świat przed tyranem. Ani przez chwilę w to nie wątpiłem. Setnie się wynudziłem patrząc na te nieustanne walki pokazywane w teledyskowym montażu. Gdyby je wyciąć, zostałby może kwadrans filmu, niewykluczone, że interesujący. Z pożytkiem mogliby film obejrzeć lewicowi bojownicy o SS (sprawiedliwość społeczną), którzy cechują się moralną zawziętością i skazują na wieczne potępienie za milimetrowe odstępstwo od dogmatów lub za wypowiedź po pijaku sprzed piętnastu lat. A gdybym z kolei po latach szydzenia z religii oświadczył, że wpuściłem Jezusa Chrystusa do swego serca, to zapewne zostałbym powitany z radością w gronie zbawionych. Bardzo bym się ucieszył, gdyby okazało się, że jestem w błędzie co do bojowników, ale wolę nie łudzić się na zapas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz