Strony

piątek, 23 września 2022

Trzy tysiące lat tęsknoty czyli Three Thousand Years of Longing

Zazwyczaj w bajkach o spełnianiu życzeń pojawia się łatwy do ogrania humor związany z tym, że dostajemy niby to, o co prosiliśmy, ale jakieś wykoślawione. Najlepszym tego przykładem jest Zakręcony, gdzie bohater na przykład chce być prezydentem, więc zostaje Lincolnem w dniu zamachu. Lub chce mieć powodzenie u kobiet, więc zostaje gejem Wilde'em - i tak dalej. (W pacholęctwie zetknąłem się z książkami Edith Nesbit o piaskoludku na podobny temat, w wikipedii piszą, że to literatura dla dzieci w wieku 8-10 lat - cóż za wstrząsająca precyzja! Oczywiście, że przeczytałem to jeszcze raz parę lat temu.) A tu niespodzianka, film o życzeniach jest czymś w rodzaju ckliwego melodramatu. Nie jest to podsumowanie sprawiedliwe, bo dotyczy tylko wątku nadrzędnego, w którym narratolożka (?) Alithea prowadzi długie rozmowy z Dżinnem, wypełniające resztę filmu w postaci udramatyzowanych facecji. W pierwszej z nich Dżinn był towarzyszem królowej Saby, którą odwiedził król Salomon (a Biblia to przeinaczyła). Tenże Salomon był jednocześnie potężnym magiem, który uwięził Dżinna w butli rzuconej w głębiny Morza Czerwonego, a dokonało się to trzy tysiące lat temu, stąd tytuł. Tęsknota w tytule odnosi się do pragnienia wolności, którą Dżinn może odzyskać po spełnieniu trzech życzeń wypowiedzianych przez jedną osobę. Wprawdzie udało mu się wydostać z butli już stulecia wcześniej, ale z trzema życzeniami mu się nie powiodło. Trochę dziwne, ale po namyśle - nie aż tak bardzo. Oczywiście łatwo jest wymyślić jakieś trzy banalne życzenia, czego zresztą Alithea spróbowała, ale to nie zadziałało, bo chodzi o rzeczywiste pragnienia serca, a te Dżinn umie wyczuć swoim wyspecjalizowanym organem. Opowieści Dżinna mają oprawę aktorską z nieustanną narracją, konieczną dlatego, że postaci mówią w swoich językach. Moje wrażenie jest takie, że ów chwyt realizacyjny zadziałał lekko usypiająco, zwłaszcza że perypetie Dżinna były fascynujące w stopniu umiarkowanym (choć nie posunąłbym się do stwierdzenia, że były nudne). Moment dla mnie zabawny (choć taki raczej nie miał być) to wystąpienie Alithei na konferencji naukowej, rodzaj show prowadzonego wspólnie z kolegą. Gdyby zrobili to licealiści, dałbym im piątki, ale to byli podobno wielcy uczeni w ogromnym audytorium, który pitolili banały w stylu niektórych encyklik JP2 (które znam z drugiej ręki, ale żaden wielbiciel nigdy nie zacytował mi nic z JP2, co wywołałoby reakcję: o, to ciekawe!). Z uwagi na wspomnianą ckliwość film można i należy polecić wszelkim osobom identyfikującym się jako kobiety. Osobom wpisującym „helikopter bojowy” w rubryce „płeć” zaleca się wybór innej rozrywki, na przykład polerowaie śmigła ogonowego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz