Strony

poniedziałek, 4 października 2021

Nie czas umierać czyli No Time to Die

Ten film na pewno trafi do mojej piątki najlepszych Bondów z Danielem Craigiem (a było ich w sumie pięć), na miejsce trzecie, czyli lepsze od poprzedniego odcinka - jak u Sfilmowanych. Jako czlowiek leniwy, wszystkich zainteresowanych kwestią, dlaczego nie będzie nowych Bondów z Craigiem, odsyłam do angielskiej wikipedii. Za to mogę zdradzić, że w filmie numer 007 emerytowanego Bonda przydzielono ciemnoskórej niewieście, co według niektórych wskazuje na to, jaki będzie nowy Bond. Pomyślcie tylko, Bond jako ciemnoskóra transseksualna kobieta, która chodzi do łóżka ze swoimi dziewczynami. Szczerze mówiąc, nie wierzę w Bonda kobietę, bo jak widzimy, kobiece wersje filmów z facetami robią na razie klapę. Głównie dlatego, że nie przyciągają facetów, którzy wolą na przykład identyfikować się z piłkarzami niż futbolistkami. Pytanie, czy to rezultat wdrukowanych ewolucyjnie instynktów, czy też kwestia kulturowego paradygmatu? Instynkty można poskramiać (co robimy na przykład stanowiąc prawo), a paradygmaty zmieniać, ale na obie te opcje trzeba czasu, środków i uporu. W nowego Bonda jako niebiałego faceta za to wierzę - i będę go bardzo ciekaw. Mam nadzieję, że nie wrócą do formuły z Brosnanem, czyli - powtórzę się - operetkami z niewidzialnymi samochodami jeżdżącymi po lodowych pałacach. Z Bondem Craiga udało mi się złapać kontakt emocjonalny, co jest szczególnie ułatwione w Nie czas umierać, gdzie Bond jest zakochany, zdradzony, a potem nieszczęśliwy i rozdarty, on ma w sobie tyle uczuć co pamiętna panienka z filmu Wredne dziewczyny. Oprócz tego jest sztampa, złol grany przez Mr. Robota chce sprzedać swoją super broń, którą można łatwo wykończyć pół świata, a czy konkretnie chodzi o jakieś nanoboty, czy też mięsożerne chomiki - cóż to ma za znaczenie? Bond już pędzi po niego swoją latającą łodzią podwodną. Twórcy na ogół trzymają powagę, ale akcja na Kubie jest dość rozrywkowa, a to dzięki pannie Palomie, agentce CIA po trzytygodniowym kursie. Nie złowiłem uchem nowego powiedzonka w stylu „not even remotely”, za to zauważyłem, że martini miało być wstrząśnięte, nie zmieszane - a przecież w jednym z poprzednich filmów Bond zapytany: wstrząśnięte czy zmieszane, odwarknął: I don't give a fuck. Swoją drogą, chętnie urządziłbym ślepy test jego umiejętności odróżniania martini wstrząśniętego od zmieszanego. Myślę, że warto przy okazji zachować myśl redaktora Majmurka odpowiadającego na pytanie, czym jest Bond jako zjawisko popkulturowe. Otóż Bond jest fantomową przyjemnością pochodzącą z amputowanego organu, jakim jest brytyjski imperializm (...organu!). W przypadku Polaków organ jest bardziej wyobrażony niż amputowany.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz