Strony
▼
czwartek, 9 września 2021
Powierzchnia czyli The Surface
W ramach nadrabiania zaległości obejrzeliśmy kolejne danie z oferty outfilmu, prawdopodobnie już trzecie ze studia Ariztical, które trzyma się pewnej wizji filmów gtm. Cechy wspólne to wątła fabuła, nastrojowość, powaga, proste historie i dialogi. Główny bohater Powierzchni jest na swój sposób nietypowy, bo nie miał zwyczajnej rodziny z mamą i tatą, lub choćby z dwoma tatusiami - piszę zagadkowo, bo nie chcę zdradzać zbyt wiele. Kiedy już się dowiemy, jak wyglądało jego dzieciństwo i okres nastoletni, to przestaniemy się dziwić jego marudzeniom z offu, ale też specjalnego zaskoczenia nie doświadczymy. Po ponad dwudziestu latach takiego życia spodziewalibyśmy się, że Evan sobie psychicznie z tym poradzi, ale on lubi mieć problemy (podobno poczucie szczęścia jest pochodną balansu dopaminy z oksytocyną lub czegoś w tym stylu, na co wpływ mamy żaden). Przechodząc do konkretów, jego przeszłość zaważy na związku z Chrisem, kiedy wskutek zbiegu okoliczności pozna Petera w pakiecie z jego dzieciństwem udokumentowanym na taśmie filmowej - czyli tym, czego jemu samemu tak bardzo brakuje. W wielu ujęciach Evan pływa w wodzie, a żeby pływać, potrzebna jest głębia pod powierzchnią, co metaforycznie zgrabnie oddaje myśl, że potrzebujemy pewnego rodzaju doświadczeń, by móc żyć chwilą obecną. Niektóre z sytuacji w filmie zazwyczaj w życiu wiążą się z okazywaniem wiekszych emocji, ale tu nie zobaczymy nic poza parą załzawionych oczu i smutnymi buziami. Czuję, że osiągam poziom przesycenia filmami nastrojowymi, jeśli taki będzie kolejny, to dla uspokojenia zmienię sobie nastrój demolując krzesło lub inny mebel. Albo obejrzę Piłę 6.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz