Strony
▼
poniedziałek, 2 listopada 2020
Łowca czyli El cazador
Rodzice pojechali na wakacje do Europy i pozostawili szesnastoletniego Ezequiela w domu w Buenos (chyba). Mam się za człowieka postępowego, ale nie byłbym zdolny wykrzesać z siebie takiego zaufania do młodego człowieka, w którym buzują hormony. Idealne warunki, by się seksualnie wyżyć. Z początku nie było łatwo, ale w końcu nawinął się ten sympatyczny Mono, co po hiszpańsku znaczy małpa. Niby nie ma potrzeby szukać innych miejscówek, ale Chino, kuzyn Mono, ma domek pod miastem, więc chłopcy wybrali się tam dla urozmaicenia. W domku niby nic się nie dzieje, tylko podkład muzyczny jak ze Świtu żywych trupów. Co się wkrótce okaże, nie wypada tu ujawniać - przynajmniej ja bym nie chciał tego przeczytać w żadnym omówieniu. Naiwny Ezequiel padł ofiarą ponurego procederu, ale - mówią mu - nie przejmuj się, damy ci spokój, tylko najpierw sprowadź kolejne ofiary do domku na przedmieściach. Ezequiel staje się łowcą, po chwili obserwujemy go osaczającego swoją ofiarę. Kat-ofiara, znany motyw. Film byłby głosem w ważnej sprawie, ale zakończenie rozpłynęło się w niejasnościach i niedopowiedzeniach, jak niegdyś w Placu Zbawiciela. Wątek główny ma charakter kryminalny, ale niewiele to pomaga, bo jak napięcie siadło w połowie filmu, tak już siedziało do końca. Najwidoczniej twórcom bardziej zależało, by grać posępnym nastrojem niż akcją, co oczywiście - lekko znudzeni - doceniamy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz