Strony

poniedziałek, 13 lipca 2020

Drugi sen (Robert Harris)

Zachęta do przeczytania tej książki była obwarowana zastrzeżeniem, że jest ok, ale nie spodziewajcie się niczego sensacyjnego. Zgoda, zdziwiłbym się, gdyby ktoś schlastał tę powieść, ale również gdyby entuzjastycznie wychwalał. Pejzaż opowieści jest średniowieczny, ale dziwne to średniowiecze, jeśli można znaleźć zakopane w ziemi kawałki plastiku, a jak się uda, to i płaskie, prostokątne przedmioty z symbolem nadgryzionego jabłka. Legenda głosi, że kiedyś ludzie potrafili się dzięki nimi porozumiewać na odległość wielu mil. Mamy więc do czynienia z książką o tematyce postapokaliptycznej, a subtelny dowcip polega na tym, że w tym świecie obowiązującą doktryną jest dosłowne spełnienie się apokalipsy św. Jana osiemset lat wcześniej. Po zapoznaniu się z paroma nielegalnymi publikacjami młody ksiądz Fairfax zaczyna mieć wątpliwości. Jednym z dokumentów szczególnie dla niego poruszającym był raport Morgensterna, laureata nagrody Nobla z fizyki, w którym przepowiedziana została możliwość upadku zaawansowanej cywilizacji XXI wieku. Raport był utajniony, aby nie wzniecić paniki - tu proponuję trochę się poturlać ze śmiechu, bo nie wiem, jak to widzą inni, ale nikt jakoś dzisiaj nie przejmuje się możliwością wywołania paniki. Dużo bardziej liczy się zdobycie rozgłosu, czyli czegoś, co można zmonetyzować, bez względu na gównianą wartość przekazu. Artysta, który onegdaj pokazał odchody w fiolce, proroczo uchwycił ducha czasów. Jeden z moich mistrzów boi się czasów, kiedy umiejętność prowadzenia rachunków będzie całkowicie zależeć od dostaw prądu. Mleko się wylało, poważni ludzie serio rozważają apokaliptyczne scenariusze, na przykład impuls elektromagnetyczny ze Słońca, który wykasuje nam wszystkie dane. Takie impulsy ponoć się zdarzały już w odnotowanej historii ludzkości, ale wówczas nie byliśmy zależni od elektryczności w takim stopniu jak obecnie. Na koniec zauważmy, że w salonie jest słoń. Nie mówię, że przeczytałem wiele o książce Harrisa, ale nawet w bardzo skrótowym omówieniu należałoby wspomnieć, że główny pomysł na fabułę pojawił się blisko sześćdziesiąt lat temu w Kantyczce dla Leibowitza Millera, powieści o dużo większym rozmachu, która wywołała na mnie takie wrażenie, że pamiętam ją po wielu latach. Obawiam się, że o powieści Harrisa już za rok nie będę pamiętał. Chyba że nastąpi ta apokalipsa.

[1770]
– Za dużo jest księży – oświadczył Hancock, dolewając sobie po raz kolejny ginu. – Tak uważam. Bez obrazy, Fairfax, ale za bardzo wtrącają się w sprawy, które ich nie dotyczą. Weźmy choćby moją przędzalnię. Przyjechali z Exeter, żeby sprawdzić, czy nie złamałem przypadkiem jakiegoś prawa i nie zainstalowałem maszyn, które są zakazane. Gdzie to jest zadekretowane w Biblii? Powinni ograniczać się do kwestii duchowych, a produkcję sukna pozostawić mnie.
– Zatem Kościół i państwo powinny zostać rozdzielone?
– Tak byłoby lepiej i dla państwa, i dla Kościoła.
– Znaleźlibyśmy się wtedy w miejscu, w którym Kościół zajmowałby się moralnością, nie mając realnej władzy, a państwo dysponowałoby władzą i za nic miałoby moralność. To właśnie doprowadziło starożytnych do katastrofy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz