Strony
▼
piątek, 5 czerwca 2020
Nieoszlifowane diamenty czyli Uncut Gems
Tytuł polski jest zbyt szczegółowy, bo mrocznym przedmiotem pożądania jest kawałek skały z Etiopii z wtopionymi rzadkim opalami, nie diamentami. Obowiązkowy rytuał przy omawianiu tej pozycji to: Adam Sandler, bla bla bla, podziw, nieszablonowa rola itd. Film jest opowieścią o nowojorskim jubilerze, którego płynność finansowa przywodzi na myśl pływanie w szambie. Nie zawsze tak było, bo przecież Howard jakoś dorobił się tego domu na przedmieściach i mieszkania w mieście, a w tym mieszkaniu kochanka, czyli kolejny niebagatelny punkt w budżecie. Spośród tłumu wierzycieli Howarda wyróżnia się szwagier Arno, który nachodzi biedaka z parą bandziorów. Na początku są całkiem mili, zamykają go gołego w bagażniku jego samochodu lub wrzucają do miejskiej fontanny. Figle, figle. W swojej opłakanej sytuacji Howard ucieka w hazard, co niemal mu się udaje, bowiem stawia na sukces (autentycznego) koszykarza Garnetta, którego w filmie gra on sam. W samej fabule nie dostrzegam świeżości, za to należałoby zapewne docenić walor autentyczności - jeśli ktoś potrafi. Ja doceniam w tym sensie, że cieszy mnie życie, jakie mam, ten „prosty byt pasterzy fok”, którego nigdy nie chciałbym zamienić na szambo, w którym pływa Howard. Film szczególnie relaksujący nie jest, a dodatkowo irytowała mnie w nim muzyka, czyli element, którego zazwyczaj nie dostrzegamy. W duchu afirmacji aspektów peryferyjnych pochwalmy więc film za to, że uświadomił nam, że oprawa muzyczna jednak ma znaczenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz