Strony
▼
piątek, 22 maja 2020
Funny Cow
Jesteśmy w Polsce tak dobrzy w angielskim, że nikt nie pomyli „funny” z „fanny”, mam nadzieję. Wszelako nieomylność ogranicza możliwość cudownej pomyłki, która bywa motorem postępu. Lub choćby pozwala wyrazić pewną prawdę w sposób przypadkowo, lecz znakomicie przylegający do rzeczywistości, jak to się przydarzyło pewnej pilnej uczennicy, która omawiając na lekcji angielskiego stosunki amerykańsko-polskie używała słówka „intercourse”. To zabawne, że głównej bohaterki nie znamy z imienia, lecz jedynie z pseudonimu scenicznego, pod którym występuje jako lokalna stand-uperka. To w zasadzie jeden z niewielu zabawnych aspektów filmu, poza paroma tekstami wygłaszanymi przez panią Cow w czasie występów. Bo życie miała ona przykre, od dzieciństwa po dorosłość, kiedy sama sobie komplikuje sprawy, wiążąc się nie z tymi facetami. A jak się przytrafi ten fajny, to nie wyjdzie, a na przeszkodzie stała zbytnia szczerość pani Cow. Zaliczamy jej to na plus, bo wiele innych osób machnęłoby ręką w jej sytuacji. Analiza rozkładu pożycia jest pobieżna, czytaj: nieistniejąca, od romantycznej sceny bzykanka w aucie do kłótni o frytki dzieli nas jedno cięcie, w którym mija parę lat akcji. W dalsze detale historii wchodzić nie będę, a z lotu ptaka patrząc powiedziałbym, że to ulubiona przez Angoli opowieść o bohaterze, któremu rodzina i środowisko odmawia prawa do bycia kimś innym, albo przynajmniej bardzo to utrudnia. Ze względu na ponuractwo powinienem zamiast „ptaka” użyć „nietoperza”. Esprit d’escalier.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz