Strony

środa, 29 kwietnia 2020

Łatwo być bogiem (Robert J. Szmidt)

Skrót środkowego imienia przed nazwiskiem autora to oczywiste nawiązanie do wzorców amerykańskich (bo raczej nie do Janusza A. Zajdla), które chwalą ponoć autora za odkurzenie space opery. Gdyby to była pierwsza space opera, jaką czytałem, to pewnie bym ją kupił jako czytelnik. Mam problem z tym, że autor zbyt wiele ode mnie oczekuje, bo ta książka to pierwszy tom z pięciu, akcja się dopiero rozkręca, ale czy nas wkręca? Nie mówię, że nie powrócę do czytania tego cyklu, ale chwilowo opowieść o losach sprytnego Święckiego odkładam na bok. Lekki spojler: w tomie pierwszym nie wyjaśnia się, cóż to się stało ze Stachurskym na Nomadzie. W czasach minionych też się pisało tasiemce jak Noce i dnie, ale ja jakoś bardziej ceniłem Herberta (Franka), bo każdą powieść z cyklu Diuna można w zasadzie czytać jako oddzielną książkę (choć oczywiście najlepiej zacząć od pierwszej). I chociaż niektórzy bohaterowie mają zaschnięte pełchawki, nie ma u Szmidta tego szaleństwa jak u Colina Kappa w postaci nadinspektora Wildheita z syntetycznym bogiem na ramieniu. No bo w Polsce nie będziesz miał bogów cudzych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz