Strony

piątek, 6 marca 2020

Nędznicy czyli Les Miserables

Trudno nie skojarzyć tego filmu z La Journée de la jupe (wolę tytuł francuski od polsko-łopatologicznego) z 2008 roku. Gdyby ktoś mi wmawiał, że nakręcono sequel - dałbym się wkręcić. Główni bohaterzy to trzej policjanci, którzy patrolują imigrancką dzielnicę na obrzeżach Paryża. Jeden z nich jest tutaj nowy (o aparycji, wypisz, wymaluj, Jeża z Wiedźmina), więc koledzy wprowadzają go w koloryt lokalny. Aby mieć autorytet musisz być brutalny, więc nie przynudzaj, że jakieś procedury i prawa obywatelskie. Ci doświadczeni wchodzą w rodzaj współpracy z lokalnymi, nieformalnymi przywódcami tworząc dość niestabilną symbiozę. Jak tylko nadarza się okazja, aby zdobyć haka na przeciwnika - próbują z niej korzystać. Lokalni wyglądają na przyzwyczajonych do policyjnej przemocy, ale do pewnych granic, które zostały przekroczone. Będzie nieprzyjemnie, atoli w tym miejscu zapolemizuję z Raczkiem, który ujął rzecz tak, jakby chodziło o obronę konieczną. Nie, afekt, którym kierowali się nastolatkowie, miał posmak tortu, o którym niegdyś pisałem, choć domyślacie się, że nie w tort byli uzbrojeni. Przytoczony na końcu cytat z Nędzników Hugo sugeruje, że film jest oskarżeniem wobec państwa lub społeczeństwa. W tym sensie film jest porażką, bo - tak, jak w La Journée de la jupe - mamy sytuację zastaną bez analizy przyczyn, które do niej doprowadziły, więc w zasadzie nie wiemy, czy kogokolwiek należałoby oskarżyć, a jeśli tak, to kogo i o co. Być może Francuzi zaniedbali swoich imigrantów, ale przecież podobne zjawiska społeczne zdarzają się z nużącą regularnością też w Szwecji i gdzie indziej. Na dobrą sprawę i w naszym kraju mówi się o zaniedbaniach, choć nie mamy gett imigranckich. Mam wrażenie, że po zamieszkach w Słupsku w 1998 roku można by nakręcić bardzo podobny film. Na początku Nędzników kolorowe, pardon, etnicznie różnorodne grupy francuskich wyrostków cieszą się ze zwycięstwa narodowej drużyny futbolowej śpiewając „Marchon, marchon!” - urzeczywistnienie mokrego snu Sierakowskich i Ostolskich. Snu szalonego, w którym Szymborska widzi pingwina i modrogrzbieciki tęposterne. Z kolei mniej więcej w jednej trzeciej ma miejsce inne szaleństwo, kiedy nowy policjant wita lokalnego bossa mówiąc „Enchanté, monsieur”. Wersal. Biedak nie zauważył, że Wersal się skończył i już nie wróci. Jeśli zamykająca film scena jest pomyślana jako metafora, to lepiej by było dla nas wszystkich, żeby była nietrafna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz