Strony

poniedziałek, 2 marca 2020

Miód albo jak chciałam się bzykać z Tomaszem Schimscheinerem (Teatr Ludowy)

Trudno zarzucić finezję temu tekstowi autorstwa Czecha Tomasa Swobody, ale sam pomysł jest intrygujący. Rzadko przecież znani (przynajmniej w Krakowie) aktorzy bywają bohaterami sztuk teatralnych. W opisie na swojej stronie w sieci Teatr Ludowy jest tak staranny i dokładny, że lepiej tego nie czytać, jeśli chce się mieć choć pół niespodzianki. W części realistycznej mamy świeżo poznaną parę damsko-męską, która spędza czas w łóżku na rozmowie przetykanej seksem. Potem przychodzi sen, ale nie taki zwykły, bo to sen dziewczyny, w którym pojawia się jej fantazja seksualna, czyli Schimscheiner. Sęk w tym, że w tym śnie przypałętał się ten świeżo poznany gostek i psuje nastrój. I to jest zabawne, ale nie najbardziej. Anegdota o niedźwiedziu, którą opowiada Schimscheiner, jest w sumie przeciętna, ale oczywiście robi to znakomicie, więc nie żałujemy. Na pozostałą dwójkę aktorów też patrzy się przyjemnie. Po reakcji widowni należałoby sądzić, że najśmieszniejsze są wulgaryzmy, kiedy ktoś mówi „kurwa” lub „wypierdalaj”. Obserwuję to nie pierwszy raz, czyżby Polacy byli siedmioletnim dzieckiem podszyci? Jest w spektaklu moment autentycznie zabawny, a jest to otwierający spektakl film z Schimscheinerem, ale nawet nie film, a napisy końcowe, z których wynika, że w potężnym sztabie ludzi obsługujących naszą gwiazdę znalazł się facet słuchający dowcipów Tomasza Schimscheinera. Bardzo odpowiedzialna funkcja.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz