Strony

poniedziałek, 30 marca 2020

Celeste

Niespieszne tempo, nieoczywiste sytuacje, mało sensacyjne tajemnice o wielkim znaczeniu dla bohaterów. Używając sformułowania mojej polonistki, ta produkcja „ma nagromadzenie cech” dzieła uwielbianego przez krytyków. Sprawdzam... Na filmwebie nie ma ocen krytyków, więc stąd nie dowiem się, czy obejrzałem arcydzieło. To, że nie wczułem się w trudne położenie bohaterów, jeszcze o niczym nie świadczy, a w moim przypadku raczej przemawia za wybitnością filmu. (Tak to wygląda, jakbym się snobował na wielbiciela komedii o pierdzeniu, choć zdarza mi się zgadzać się z krytykami.) Historia jest prosta i dałoby się ją streścić w piętnaście sekund. Pasierb Jack przybywa do posiadłości swojej macochy Celesty, diwy operowej w stanie spoczynku, a różnica wieku między nimi nie jest taka wielka, bo zanim zmarł, tato nastoletniego wówczas Jacka wymienił jego mamę na model o dużo mniejszym przebiegu. Wątek długu u gangsterów jest w sumie nieistotny, za to jest okazja poobcować z dziką i niesamowitą australijską przyrodą, w której zanurzona jest posiadłość Celesty. Nie od rzeczy wspominam o obcowaniu, bo momenty były, choć w Para-męt Pikczers widzieli dużo lepszych (w Sfilmowanych najpewniej też). Aktorkę grającą Celestę można by pomylić z Charlize - nie tylko z wyglądu, rzekłbym nawet, że charyzma obu pań jest podobna, co proszę zinterpretować jako komplement dla Radhy Mitchell. Podsumowując, więcej widzę powodów niż przeciwwskazań, aby obejrzeć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz