Strony

czwartek, 8 sierpnia 2019

Ślepnąc od świateł (Jakub Żulczyk)

Po co czytać, skoro widziałem serial, skądinąd udany? Pytanie nietrafione o tyle, że wykupiłem audiobook, więc technicznie rzecz biorąc - nie przeczytałem. Odpowiedź jest dziecinnie prosta, w literaturze liczy się styl, którego często nie ma jak i nawet nie ma po co przekładać na język filmu. Ludzie po czterdziestce mają problem, bo „wszystko już było”. Chodzi rzecz jasna o ogólny zarys fabuły, na szczęście pozostają smaczne detale, które mamy w książce. Nie przeszkadzało mi więc, że drugi raz zapoznałem się z historią dilera Jacka, który w serialu był Kubą. Można rzec, że serial wiernie oddał samą akcję, a tylko co nieco dodano. Narracja jest pierwszoosobowa, kiedyś uczono mnie o mowie pozornie zależnej, dlatego twierdzę, że monolog Jacka jest pozornie niezależny, że do jego jaźni zakradł się wszechwiedzący narrator, wróć, narrator opętany wizją miasta, które nie tylko ma osobowość prawną, bo także fizyczną i emocjonalną, które niczym antyczne bóstwo bawi się losem śmiertelników. Czy czytelnik lubi to? Tak, choć nie w nadmiarze, z czym mamy tu do czynienia. Jeśli chodzi o styl, to rzekłbym, że jest to Masłowska, która odstawiła crack, wódkę, herę, maryśkę, metamfetaminę i witaminę C. Autora zapewne takie zestawienie by to nie ucieszyło, ale cóż poradzić, i tak mi się podobało. Podejrzewam, że autor ma rację, że świat dzieli się na bohaterów jego powieści i na tych, którzy o tym czytają z kubkiem kawy pod ręką. I mają z tego cholerną satysfakcję, nawet jeśli nie stać ich na wyjazd do Argentyny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz