Strony

wtorek, 30 lipca 2019

W deszczowy dzień w Nowym Jorku czyli A Rainy Day in New York

Nawet #metoo nie jest w stanie powalić Allena na dobre. Kiedy umrę, chciałbym, żeby moje prochy w urnie w kształcie fallusa zabierano na każdą premierę filmu Allena. A póki żyję, nie odmówię sobie przyjemności pomarudzenia. Już kiedyś pisałem, że płaskie, jednowymiarowe postaci sprawdzają się w komediach, lecz niekoniecznie w dramatach lub sentymentalnych jasełkach dla pindencji, jak klasyfikuję ostatni film Allena. Jasne, że nieco za ostro, Woody ma wprawę i ostatniej tandety nie wciska, ale ma się tę swoją manierkę, pokrytą rdzą i niedomytą. Nie musimy się długo zastanawiać, czy główny bohater Gatsby (lekko pretensjonalne, nie?) kocha swoją Ashleigh, bo nam to wprost obwieszcza z offu. To w sumie proste, nagram parę takich tekstów i będę je puszczał w trakcie spaceru po Rynku lub w czasie oglądanie Deszczowego dnia. „Kwiatek targany niepewnością zapragnął okazać swoje uczucia pomimo niesprzyjających okoliczności”. Lub coś w tym stylu. Nasza para zaplanowała romantyczny weekend w Nowym Jorku, ale Ashleigh utknęła na wiele godzin w środowisku nowojorskich filmowców, gdy tymczasem Gatsby chodzi po mieście jak ten Ulisses od Joyce'a i wplątuje się w kolejne nieoczekiwane sytuacje jak hazard lub familijne spotkanie, którego chciał za wszelką cenę uniknąć. Jeśli Ulisses, to syreny, a dokładniej, sztuk jedna, ale czy i jak opęta ona Gatsby'ego - proszę pytać w kiosku na Grunwaldzkiej między czwartą a piątą, hasło „a kuku”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz