Strony

poniedziałek, 20 maja 2019

Eurowizja 2019

Podobno tegoroczna Eurowizja stała na wyższym poziomie niż parę wcześniejszych. W zasadzie nie oglądam Eurowizji dla muzyki, a bardziej jako festiwal popowego kiczu, choć oczywiście doceniam niektóre kawałki bardziej niż inne. Jak usłyszałem, jury wystawia swoje oceny na podstawie wystąpienia organizowanego dzień wcześniej specjalnie dla jego członków z różnych krajów. Jest to mega głupie, bo przecież wszystkie te wystąpienia znane są wcześniej, a poza tym może hipotetycznie dojść do sytuacji, że w finale artyście pójdzie dużo lepiej lub dużo gorzej, więc oceny jury mogą być nieadekwatne do tego, co zobaczymy my, widzowie. Chętnie w ogóle skasowałbym jury, bo już mnie nieco nudzi przewidywalność niektórych krajów. Czy Grecy i Cypr zawsze muszą przyznawać sobie nawzajem wymarzone dwunastki? Czy kraje skandynawskie nie trzymają sztamy? Czy kiedyś Serbia da punkty Chorwacji i vice versa? Niby w tych jury są specjaliści, ale widać, że zamiast na pięciolinię patrzą raczej na linię polityczną. Głosy europubliki są dla mnie dużo ciekawsze. Miłe zaskoczenie jest takie, że publika polska przyznała dwunastkę Islandczykom, którzy w tym roku nie zaproponowali miłego europopu, lecz jego mieszankę z punkiem i innymi hardkorami. Przy okazji, chłopcy pokazali cojones, kiedy machali palestyńskimi flagami w czasie jednego z wejść. Na nasze pieniądze byłyby to transparenty z napisem „polish death camps”, pomijając kwestię, czy to jest w jakikolwiek sposób uzasadnione. Oprócz Islandii zdecydowanie podobała mi się Dunka (podróbka Katie Melua, ale nie szkodzi, to dobry wzór) i Słoweńcy z piosenką na bardziej intymne okazje niż ta. W kategorii wirującego seksu wygrywa Azer śpiewający falsetem - ze wstydem przyznaję, że jego piosenka przykleiła mi się do ucha. A zwycięski Holender? Nie był moim typem, ale chyba nawet jest lepszy niż mi się z początku wydawało, zwłaszcza jeśli się poczyta, o czym on śpiewa. W każdym razie zdecydowanie wolę jego zwycięski utwór od zeszłorocznego. Wróćmy do cojones, o których pisałem powyżej, ale i wcześniej, kiedy marudziłem, że Polacy nie umieją zrobić show. Okazuje się, że bardziej niż cojones trzeba pokazać żywą gotówkę, bo im lepszy show, tym większe koszty. A wiadomo, jak to jest, wydamy na Eurowizję, a następnego dnia w tabloidach będzie reportaż o pani Zofii z Sieradza, którą stać na purée z pół ziemniaka dziennie - i to bez dżemu. Prawdziwą rewelacją był gościnny występ Madonny, podobno wielką kasę wydali na to, aby mogła czuć się „zaszczycona” występem na Eurowizji. Rewelacja nie dlatego, że tak wielka gwiazda do nas zawitała, ale dlatego, że najzwyczajniej w świecie fałszowała. W nowszym kawałku pomógł jej doproszony wokalista i auto-tune. Na koniec oczywiście wspomnijmy, że Kurski zadziałał, jak się spodziewaliśmy: w powtórkach półfinału wycięto kawałek Dany International z całującymi się facetami. Tu linkuję pieśń dedykowaną Kurskiemu i całej tvp, której z przyjemnością ocierającą się o orgazm nie oglądam. A poniżej zamieszczam inspiracje dla Kurskiego do pracy nad sobą (Chingiz, Lazarev, Mahmood).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz